„Dziwna” to nie było odpowiednie słowo, by opisać kolację
Olivera i Thei z Moirą. Wszyscy milczeli, jedząc tylko ze swoich talerzy,
pomimo prób nawiązania konwersacji.
- Gdzie jest tej nocy twoja urocza żona? – Moira spytała
Olivera, próbując przełamać nieprzyjemną ciszę.
- Spotyka się z rodzicami. – Odpowiedział zwięźle. Nie
chciał rozmawiać z Moirą o Felicity, tak naprawdę nie był jeszcze pewien czy w
ogóle chciał z nią rozmawiać.
- A co u ciebie, Thea? Wciąż umawiasz się z tym młodym
chłopakiem z Glades? – uśmiechnęła się do córki.
Thea rzuciła widelec na talerz.
- Co to ma w ogóle być? Wróciłaś by rozmawiać o naszym życiu
miłosnym? – krzyknęła na matkę. – Zdradziłaś nas, zdradziłaś tatę i porwałaś
Waltera!
Oliver chwycił ramię siostry.
- Thea…
Ona wyrwała się.
- Nie! Nie uspokajaj mnie tu, Ollie! Tylko dlatego, że
powiedziała przepraszam i bawi się z nami w dom, nie zmieni tego co zrobiła!
Moira nie mogła się z tym nie zgodzić. Jej córka miała
rację, nie mogła nic zrobić, by zmienić przeszłość. Jej błędy będą prześladować
ją już do końca życia.
- Masz rację, Thea. Nie mogę cofnąć tego co zrobiłam, ale
chciałabym zacząć od nowa, z tobą i twoim bratem. Chcę byśmy znowu stali się
rodziną.
Thea śmiała się histerycznie.
- Chcesz żebyśmy znowu byli rodziną? Zabiłaś naszą rodzinę!
– Wstała, prawie przewracając krzesło. – Trzy lata zajęło nam wstanie na nogi,
lata podczas których ty robiłaś Bóg wie co w wielkim świecie! – wyrzuciła z
siebie Thea. – Nie potrzebuję cię, już mam rodzinę. Mam brata, Waltera, Roya,
Felicity i Diggle. Oni nigdy by mi czegoś takiego nie zrobili!
Odwróciła się zanim zaczęła płakać. Nie chciała, by matka
zobaczyła jej łzy.
- Nie mogę już tak dłużej – wymamrotała i wybiegła szturmem
z pokoju.
Moira patrzyła na córkę, jej serce znów krwawiło.
Oliver westchnął.
- Nieźle poszło. – Rozumiał Theę w stu procentach i nigdy
znowu nie zmusiłby jej do przebywania w tym samym pokoju co jej matka, ale obiecał
sobie i Felicity, że przynajmniej ją wysłucha. –Daj jej spokój. Mów, powiedz co
chcesz powiedzieć i zobaczymy, czy i ja zaraz stąd nie wyjdę. – Próbował
ukrywać swoje uczucia. Nie chciał się załamać przed kimś, kto go tak mocno
zranił.
- Moje przeprosiny nigdy nie zadośćuczynią temu, co
zrobiłam. Źle robiłam… ale czułam się jak w pułapce. Malcolm, on… groził mi,
groził naszej rodzinie, a ja nie widziałam innego wyjścia niż robić co każe.
Nie chciałam was w to wplątywać. – powiedziała Moira niemal takimi samymi
słowami jak kilka lat temu, kiedy próbowała wyjaśnić swe czyny po raz pierwszy.
Tamtym razem Oliver nie chciał jej słuchać. Nie chciał, by
się do niego zbliżyła i odrzucał przeprosiny, ale teraz, kiedy sam miał dziecko
w drodze, zaczął myśleć trochę inaczej.
- Mamo, nie mogę ci obiecać, że kiedyś ci wybaczę, albo że
Thea cię wysłucha. Ale rozumiem, że miałaś ważne powody. Każdy ma coś, o czym
chciałby zapomnieć. – odpowiedział jej. – Potrwa to jakiś czas i na pewno nie
wrócimy do starych czasów, ale jestem gotów dać ci szansę.
Serce Moiry zaczęło bić szybciej. Nie była pewna, czy się
nie przesłyszała.
- Pozwolisz mi znów być częścią twojego życia? – musiała
usłyszeć to ponownie.
Oliver bardzo powoli przytaknął.
- Tak. Ale na moich warunkach.
Moira była gotowa przystać na każde warunki, jej syn dawał
jej szansę, a ona nie zamierzała jej znów zmarnować.
➼➼➼
Tommy skrywał się za biurkiem. Wszystkie światła były
zgaszone i ledwo widział w ciemności. Jak to się stało? Jak skończył w takiej sytuacji?
Do tej pory dzień w pracy mijał przyjemnie. Podpisał nowe
kontrakty, poszedł na smaczny lunch. Teraz był prawie środek nocy, nie miał
pojęcia gdzie byli jego ochroniarze, a budynek był przejęty przez obcych
mężczyzn z pistoletami.
- Trzy, dwa, jeden. Szukam… - usłyszał męski głos.
Tommy przełknął ślinę. Nie da rady obronić się przed
uzbrojonym napastnikiem.
- O, tu jesteś! – Inny mężczyzna szarpnął go od tyłu,
podnosząc go za kark. Nosił czarną kominiarkę, jak oryginalnie.
Tommy zamknął oczy, gdy mężczyzna przyłożył pistolet do jego klatki piersiowej. Miał nadzieję, że
policja zdąży na czas go uratować, albo że ON zjawi się z nikąd.
- Pa, pa Merlyn Junior. – powiedział znacząco napastnik.
Zapadła cisza, Tommy czekał na strzał, ale żaden nie
wypalił.
- Co się do cholery dzieje? – krzyknął drugi mężczyzna.
Tommy otworzył oczy. Wszędzie dookoła latały strzały,
odwracając uwagę mężczyzn, ale o dziwo żadna nie trafiła celu.
- Zostawcie go, jeśli chcecie żyć – powiedział nowy głos.
Wzrok Tommy’ego zatrzymał się na ciemnej postaci w kapturze, ale coś było nie
tak. Postura nie pasowała do Olivera i nawet w ciemności zauważył, że kaptur
nie był jak zwyczaj zielony, a ciemno czerwony.
- Musisz się bardziej postarać, Robin Hoodzie – trzeci
mężczyzna pojawił się przed nim i otoczył go ramionami, trzymając w duszącym
uścisku.
Mężczyzna w kapturze szarpał się, ale nie potrafił się
uwolnić. Tommy patrzył z przerażeniem na byłego przyjaciela. Co się z nim
działo?
- Na czym stanęliśmy, młody Merlynie? – kontynuował
mężczyzna pilnujący Tommy’ego.
- Mógłbym zapytać o to samo – właściciel głosu pojawił się
za nim i w ułamku sekundy napastnik był rozbrojony i nieprzytomny, a Tommy
wolny.
Merlyn oddychał ciężko patrząc na drugi kaptur, tym razem
zielony, który pędził przez pokój, z łatwością pokonując pozostałych mężczyzn i
uwalniając mężczyznę w czerwieni.
- Co to do diabła miało być? – krzyczał Oliver.
Tommy rozejrzał się dookoła, wszyscy poza nim i czerwonym
kapturem byli nieprzytomni.
- Usłyszałem o włamaniu, ciebie nie było, a ktoś przecież
musiał się tym zająć! – odgryzł się drugi mężczyzna.
Oliver potrząsnął głową.
- Upadłeś na mózg? Kiedy mnie nie ma, osobą która ma się
zająć sytuacją jest Diggle. Nie ty.
Tommy nie był pewny czy powinien się odezwać. Był zbyt
zafascynowany sceną rozgrywającą się przed nim.
Drugi chłopak jęknął.
- Przestań traktować mnie jak dziecko. Trenowałem przez
miesiące, jestem gotowy!
Oliver pozbierał swoje strzały.
- Więc przestań się zachowywać jak dziecko. Nie jesteś
gotowy i właśnie to udowodniłeś. Mogłeś się zabić i Tommy’ego przy okazji. –
Wskazał na przyjaciela.
Czerwony kaptur odwrócił wzrok.
- Nie potrzebuję twoich pouczeń – mruknął.
Oliver zaśmiał się.
- Jasne. Żałuję, że nie mogę ci wystawić jakiejś uwagi do
dzienniczka.
Tommy,ego zaskoczyło, że Oliver rzucił żartem, gdy nosił
kaptur. Wydawał się o wiele bardziej zrelaksowany niż kiedy ostatnim razem
oglądał go jako Zieloną Strzałę.
- Bądź dobrym chłopcem, Roy i zwiąż ich zanim dotrze tu
policja, a potem zadzwoń do Thei, strasznie się o ciebie bała – polecił, zanim
zwrócił swoją uwagę ku Tommy’emu.
Roy wymruczał coś pod nosem i oddalił się, chwytając jednego
z mężczyzn za nimi.
- Wszystko okej? – spytał Oliver, zrzucając kaptur.
Tommy pokiwał twierdząco.
- Czy to był chłopak Thei? – spytał, dziwiąc się z nowych
rewelacji.
- Tak.. to wrzód na tyłku – odpowiedział Oliver.
Trudno było uwierzyć Tommy’emu że Oliver ma nowego
pomocnika. Wiedział, że pracował z nim Diggle i że jego żona, Felicity, była
częścią teamu, ale od kiedy Thea była wtajemniczona w sekret i co jej chłopak
robił z Oliverem?
Oliver zobaczył zdziwienie na twarzy Tommy’ego.
- To długa historia. Thea i Roy sami się dowiedzieli, on
chciał mi pomagać, ja się nie zgodziłem, ale potem oberwałem, Felicity
spanikowała i tak oto.. trenuję moje osobiste wsparcie.
Trudno było wyobrazić sobie Olivera jako nauczyciela, ale
wcześniej Tommy tak samo nie wyobrażał go sobie jako zabójczego wojownika. Po
części Tommy czuł się trochę zazdrosny. Oczywiście nigdy nie potrafiłby robić
tego co Oliver, jego sumienie mu nie pozwalało, ale zastanawiał się, czemu
Oliver nigdy nie poprosił go o bycie częścią zespołu.
- Gdzie byłeś? – spytał zamiast tego Tommy.
- Rozdzielałem Theę z mamą. Jaki kolwiek kontakt wzrokowy
kończy się teraz katastrofą – wyjaśnił krótko, wydawał się wykończony.
Tommy słyszał o powrocie Moiry, nieomal zadzwonił do Olivera
z pytaniem jak się czuje, ale się powstrzymał. Od rozmowy z Laurel nie potrafił
przestać myśleć o tym, co stracił.
- Oliver! – Roy szturmem wbiegł do pokoju.
- Co? Znowu ci zwiali? – zapytał.
Roy pokręcił głową, ignorując irytujące pytanie swego
mistrza.
- Pogadaj z Theą. – Podał mu swój telefon.
Oliver miał nadzieję że to było naprawdę ważne, bo już
słyszał syreny policyjnych samochodów i musieli się stąd jak najszybciej zmyć.
- Nie mów, że znowu drzecie koty z mamą. – powiedział do
telefonu.
- Zamknij się i zabieraj swój tyłek do domu! Jest o trzy
tygodnie za wcześnie, ale rozmawialiśmy i mama była niemożliwa i nagle pod
Felicity zrobiła się kałuża, Felicity była zszokowana, teraz Diggle pobiegł po
samochód, a ona krzyczy i przeklina cię, rozumiesz co mówię?!
Oliver prawie upuścił telefon. Wiedział, o czym mówi jego
siostra, ale nie był na to przygotowany. Jak mówiła, powinien mieć jeszcze trzy
tygodnie na sporządzenie idealnego planu i dopięcie wszystkiego na ostatni
guzik.
- Ja.. ja… już do was jadę – jąkał się, patrząc na Roya,
który był równie bezsilny jak on.
- Coś się stało? – spytał Tommy.
- Dziecko… - powiedział Oliver. – Dziecko, już… szpital…
- Kurde, on jest w jakimś szoku – rzucił rozbawiony Roy. –
Ziemia do Olivera, musimy zmienić ciuchy i dotrzeć do szpitala zanim twoja
siostra zabije nas obu.
Oliver przytaknął, wyglądając bardziej jak robot niż
człowiek. Był przerażony. Nic go tak nie przerażało jak myśl o zostaniu
ojcem lub możliwość, że coś może pójść
nie tak i mógłby stracić Felicity.
- Twoja żona rodzi? – spytał Tommy, uzyskując kolejne
kiwnięcie.
- Okay, musimy wziąć nasze ciuchy i złapać taksówkę.
Zrozumiano? – Roy czuł się wyśmienicie mogąc choć raz przejąć dowodzenie.
- Tak, ale powrót do klubu zajmie nam wieczność –
odpowiedział Oliver.
Tommy podrapał się po głowie. Nie wiedział, co czuł do
Olivera, ale chciał mu pomóc.
- Mam jakieś zapasowe garnitury w biurze, możesz jeden
pożyczyć, a później cię podwiozę – zaoferował, zaskakując Olivera.
- Dzięki, Tommy. To dużo dla mnie znaczy. – Powiedział. –
Roy, wracaj do klubu, przebierz się i spotkamy się w szpitalu.
Roy pokiwał głową i zniknął w korytarzu. Oliver szybko
przebrał się w garnitur Tommy’ego. Nie chcieli czekać na policję, wiec Tommy
zadzwonił do swojej sekretarki, by mu potem wszystko opowiedziała.
- Gotowy? – Tommy spytał Olivera, gdy wsiadali do samochodu.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział.
➼➼➼
- Gdzie jest Oliver?! – wydzierała się w bólu Felicity,
prawie miażdżąc w uścisku dłoń Diggle’a,
- Nie mam pojęcia. Felicity, to troszkę boli – narzekał.
- Zamknij się, John! Sam spróbuj wycisnąć człowieczka ze
swojego ciała i potem pogadamy co boli! – Była zła, podekscytowana i
zmartwiona, że nie było tu jej męża. Na szczęście nie miała na głowie też
swojej matki, gdyż z jej ojcem odwiedzali ciotkę w Coast City.
- Felicity! – Oliver wbiegł do pokoju i Diggle poczuł
ogromną ulgę.
- Dzięki Bogu, że jesteś. Jest cała twoja. – Pocałował
Felicity w czoło i poklepał Olivera po plecach, zanim opuścił salę szpitalną.
- Już jestem, jestem tutaj – szeptał Oliver, całując miękko
żonę.
- Już nie mogę… - krzyknęła Felicity. – Nigdy więcej nie
będziemy uprawiać seksu!
Oliver widział wszystko dookoła jak przez mgłę. Nie miał
pojęcia, jak dotarł na tą salę. Trudno było uwierzyć, że właśnie patrzył jak
jego żona rodzi ich dziecko.
Po tych długich latach na wyspie nigdy nie wyobrażał sobie,
że będzie miał taką cudowną rodzinę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz