środa, 4 czerwca 2014

Family ➼ 4

Kiedy Oliver był zestresowany, znał tylko jeden sposób by sobie z tym poradzić. Trening, trening i jeszcze więcej ćwiczeń. I pewnie później zastraszanie kilku bandytów.
Oliver był w ruchu od kilku godzin i Diggle przestał nawet próbować za nim nadążać.
- Zechciałbyś mi powiedzieć, co cię trapi?
Oliver zignorował go, jak zawsze to robił, gdy nie chciał rozmawiać o problemie.
Diggle westchnął.
- Szkoda, że nie może być tu dzisiaj Felicity… - Dziewczyna była na kolacji z koleżankami, z czego Diggle był właściwie zadowolony.
Od przytyk Thei, czyli jakoś kilku dni, czekał na okazję by porozmawiać z Oliverem sam na sam.
- Czegoś brak, kiedy jej nie ma w pobliżu, nieprawda?
Oliver odłożył swoje strzały na bok i spojrzał na przyjaciela.
- Jeśli chcesz coś powiedzieć, to po prostu wyduś to z siebie.
Diggle zaśmiał się.
- Człowieku, wiem że ostatnio dużo przeszedłeś… Chcę tylko, żebyś był szczęśliwy, i jeśli znajdziesz coś lub kogoś kto potrafi uczynić cię szczęśliwym… powinieneś jej powiedzieć…
Oliver zacisnął pięści. Wiedział dokładnie, co Diggle chciał usłyszeć, ale zanim mógł przyznać to komuś innemu, musiał najpierw przyznać to samemu sobie.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Oczywiście, że nie masz – odparł rozbawiony Diggle. – Chyba nie myślisz, że nie zauważyłem?
Oliver był zmęczony tymi podchodami, ale znając Johna był pewny, że się dopiero rozkręca.
- Co zauważyłeś? – przewrócił oczami, tak poirytowany, że prawie błagał o rabunek albo dobre staromodne porwanie, żeby mógł wyładować swoją frustrację na kimś, kto na to zasłużył.
- A to, że rozpromieniasz się, ilekroć pewna blondyna wchodzi do pokoju. Że masz ten głupi uśmieszek na twarzy, kiedy tylko ta pewna blondynka zaczyna gadać nonsens. To, że odwiedzasz mieszkanie tej pewnej blondynki prawie każdej nocy…
- Dig.. – przerwał mu Oliver. – Po pierwsze, naprawdę nie chcę wiedzieć, skąd wiesz gdzie spędzam swój wolny czas, a po drugie… - wziął głęboki oddech. – tak naprawdę ona farbuje swoje włosy.
Prawdziwe znaczenie ostatniej części zdania mocno zaskoczyło Diggle.
- Posłuchaj, nie mam pojęcia, co ci powiedzieć, ponieważ już sam nie wiem, co czuję – odpowiedział szczerze Oliver. – Jestem stróżem miasta, nie powinienem być w związku, poza tym jestem nie do opisania zniszczony… Wciąż mam koszmary senne, a ona była świetna przez ostatnie kilka miesięcy, nie chcę jej więcej stawiać w zagrożeniu – to była najbliższa rzecz do wyznania swoich uczuć, jaką mógł powiedzieć.
Diggle skinął głową.
- Rozumiem, Oliver, ale powinieneś pozwolić jej samej zadecydować, czy chce takie kłopoty.

➼➼➼

W dzień urodzin Olivera Walter i Thea postanowili wyprawić mu przyjęcie. Zaprosili kilku starych znajomych, trochę współpracowników z firmy, był nawet chłopak Thei, Roy.
Walter chciał, by Oliver miał trochę „normalności” i on to doceniał, dlatego został tam i nie uciekł od razu, kiedy przyjechali.
Ale jeśli miał być ze sobą szczery, nie cierpiał tego. Oliver-imprezowicz zginął na wyspie, od teraz już sześć i pół lat temu, a ten Oliver nie mógł już dłużej ścierpieć dużych imprez.
Wypił łyk drinka, zastanawiając się, gdzie są Diggle i Felicity. To dziwne, że nie było ich na imprezie. Diggle poprosił o dzień wolny prawie miesiąc temu, a do Felicity nie mógł się dodzwonić, co go przejmowało. Martwił się tak bardzo, że nie mógł się skoncentrować na żadnej rozmowie tej nocy.
Potem byli jeszcze jego matka i Tommy. Moira wysłała mu kartkę urodzinową, przepraszając ponownie, że zawiodła rodzinę. Oliver nie wiedział, co o tym myśleć. I Tommy, Tommy w ogóle z nim nie rozmawiał. Wiedział, że nie zasłużył na coś lepszego, ale dziwnie było nie mieć go na swoim przyjęciu urodzinowym.
- Cieszysz się z imprezy? – Obok niego pojawiła się Laurel , wyglądając wspaniale jak zwykle.
- Niezbyt – przyznał.
Dziewczyna obdarzyła go sympatycznym uśmiechem.
- To musi być trudne… nie ma twojej mamy i Tommy’ego… Chciałabym ci pomóc.
Oliver uśmiechnął się krótko.
- Jesteś tutaj pomimo wszystkiego, co się między nami zdarzyło, to wiele znaczy.
Laurel wiedziała, że nie mówił tylko o Sarze, mówił o wyznaniu miłości, o którym nigdy więcej nie mówili.
- Ollie… Tak sobie myślałam… - nie była pewna, co dokładnie zamierzała powiedzieć, wciąż nie mogła mu całkowicie zaufać, ale obserwowała go przez kilka miesięcy i wciąż była zadziwiona, jak bardzo się zmienił. – Może w końcu powinniśmy pozwolić odejść przeszłości i spojrzeć przed siebie.
Oliver zamrugał. Wystarczająco znał Laurel, by rozumieć, co sugerowała. Kilka miesięcy wcześniej pewnie porzuciłby kaptur, by być z nią, ale zmienił ponownie, tak jak i jego uczucia.
- Znaczy się… Nie mówię, żebyśmy do siebie wrócili, ale może wybierzmy się na kolację i zobaczmy na czym stoimy – kontynuowała, prawie z trwogą, a on przeklinał siebie za to, że znowu ją zawiódł.
- Chciałbym pójść z tobą na kolację, ale… tylko jako przyjaciele – przez sekundę nie śmiał spojrzeć jej w oczy, zbyt się bał, że znowu ją zranił, ale nie mógł jej kłamać. Nie tym razem, zasłużyła na szczerość.
- Och… - zdołała tylko tak odpowiedzieć. Była dosłownie zszokowana. Nie żeby chciała, żeby czekał na nią przez całą wieczność, ale lekko zadziwiło ją to, że nagle chciał zostać w friendzonie.
- Część mnie będzie zawsze cię kochać, Laurel – przyznał. – Ale myślę, że w końcu jestem gotowy pójść na przód… tak wiele o mnie nie wiesz. Wiele z tego nigdy nie będę mógł ci wyjawić, no i jest jeszcze… - próbował znaleźć właściwe słowa, by wyjaśnić jej co się działo w jego głowie, ale nie wiedział jak.
- Kim ona jest? – spytała nagle Laurel. Kiedy Oliver otworzył szeroko oczy i nawet się zarumienił, ujrzała w nim chłopaka, jakiego nie widziała od czasu, kiedy byli nastolatkami. Wybuchła śmiechem. – W porządku, Ollie. Nie jestem zła albo zraniona. Zaskoczona, tak… ale nie przeszkadza mi bycie przyjaciółmi.
Oliverowi ulżyło. Bardziej niż ulżyło. Nie wyobrażał sobie stracić Laurel jako przyjaciółki. Nie po tym, co stało się z Tommym.
- Więc… kim ona jest, znam ją? – Laurel spytała ponownie.
- Spotkałaś ją raz w klubie. Niezbyt wysoka, blond kucyk, okulary, gada za dużo i nie potrafi przestać… - wyjaśnił.
Laurel nie mogła uwierzyć, że Oliver, z którym właśnie rozmawiała, był tym samym mężczyzną, z którym dorastała. Sposób, w jaki opowiadał o tej wyjątkowej kobiecie, był pełen emocji i miłości, prawie była zazdrosna. Nie ponieważ chciała go powrotem, ale dlatego, że zawsze chciała, by Oliver był taki jeszcze kiedy byli parą.
- Pamiętam. Dziewczyna, która podłączała twój Internet… Felicity, prawda? – spytała.
Oliver pokiwał twierdząco głową.
- Tak i… - podjął decyzję. – I przepraszam, ale powiedziałem tobie i Diggle’owi i myślę, że Thea się domyśla, więc muszę jej powiedzieć zanim znajdzie się to pewnego dnia we wszystkich gazetach.
Oliver odszedł, pozostawiając w tyle zmieszaną Laurel.
Wymsknął się z imprezy, mając nadzieję, że Thea i Walter są zbyt zajęci by to zauważyć i poszedł do mieszkania Felicity, ale jej tam nie było.
Spróbował w domu Diggle’a, kawiarni i nawet firmie, ale nigdzie nie mógł jej znaleźć. Ostatnie miejsce jakie przyszło mu na myśl, to była kryjówka „jaskinia Arrowa” jak Felicity lubiła to nazywać.
Wszedł więc do środka, było ciemno i jego oczy musiały się do tego przyzwyczaić, gdy nagle włączyło się światło.
- Niespodzianka! – wykrzyknęli Diggle i Felicity, ubrani w błyszczące zielone czapki imprezowe.
- Co… co się tu dzieje? – Oliver nie umiał uwierzyć własnym oczom. Kryjówka była przystrojona zielonym światłem i papierowymi serpentynami, stół na którym zwykle leżał był wyczyszczony, a na nim leżało ciasto, a przed komputerami były nawet dwa małe prezenty.
- Nie myślałeś chyba, że moglibyśmy zapomnieć o twoich urodzinach, co nie? – powiedział Diggle, klepiąc Olivera po plecach.
- Ja… skąd wiedzieliście, że tu przyjdę? – pierwsze przyszło mu na myśl.
Diggle wzruszył ramionami.
- Po prostu wiedzieliśmy – podał mu mały prezent.
Oliver przyjrzał się mu podejrzliwie przed otwarciem. Pokręcił głową i uśmiechnął się. – Roczny bilet na darmowe burgery? – podniósł brwi.
- Cóż… nie wiedziałem, co dać komuś, kto jest tak bogaty, że może kupić wszystko – Diggle próbował się bronić.
Oliver wybuchnął śmiechem.
- To jest świetne, dzięki.
Felicity była nerwowa. Teraz była jej kolej, by dać mu prezent i miała nadzieję, że wybrała właściwy. Rzuciła okiem na Diggle’a, myśląc, że ją zrozumie.
- Muszę zadzwonić do Carly, zaraz będę powrotem – powiedział i Felicity ulżyło. Ciężko było jej ostatnio przebywać wokół Olivera, nie mówiąc już o zaskakiwaniu go czymś, co pewnie było głupim pomysłem, ale nie potrzebowała widowni, kiedy robiła z siebie głupka. Nawet, jeśli był to Dig.
- Też mam coś dla ciebie – próbowała się uspokoić. Ostatnie kilka miesięcy były dla niej emocjonalną karuzelą. Zawsze rozumiała, dlaczego kobiety leciały na Olivera Queena. Był przystojny, zamożny i uroczy, ale to nie był powód dla którego się w nim zadurzyła. Oczarował ją mężczyzna szczery, dobrego serca, mądry, zabawny i postanowiła, że był właściwą osobą, by dzielić z nim obawy i nadzieje. To nie przez dni, kiedy patrzyła, jak ćwiczył bez koszulki (nawet jeśli to troszeczkę pomogło), nie, to były niezliczone noce, kiedy siedzieli na jej starej kanapie i rozmawiali o wszystkim, noce kiedy otworzył się i pozwolił jej zobaczyć mężczyznę pod kapturem, za pozorem imprezowicza, właśnie przez to zakochała się w nim tak głęboko, że nie wiedziała jak dalej funkcjonować.
I była tutaj, stojąc przed nim, podając mu mały pakunek. I tak nic z tego nie będzie… pomyślała i zapragnęła zniknąć na chwilę, żeby nie musiała patrzeć, jak otwiera prezent.
Oliver wziął prezent ostrożnie z jej dłoni, ich palce lekko się musnęły, rozpalając całe jego ciało.
- Dzięki – powiedział i zaczął ostrożnie go otwierać. To, co znalazł w środku, nigdy się nie spodziewał, odebrało mu na chwilę mowę, tylko się wpatrywał.
Było to proste zdjęcie jego, Diggle i Felicity na kolacji. Carly zrobiła je jakiś czas temu, ale nigdy wcześniej go nie widział. Oliver obejmował ramieniem Felicity, ona szczerzyła się do kamery, a on uśmiechał się w jej stronę. Diggle siedział za nimi, z gigantycznym burgerem w dłoni, wyraźnie zaskoczony przez aparat.
Zdjęcie było w środku zielonej ramki, a kiedy Oliver spojrzał bliżej, zauważył mały grawer.
-„Fu dan su” – przeczytał an głos.
- „Nie sam” – przetłumaczyła Felicity, bawiąc się nerwowo swoim kucykiem. – To po mandaryńsku „nie sam”, co oczywiście wiesz… ponieważ lubisz ten język i wprawdzie nie mam nawet pojęcia, czy jest to poprawnie, od kiedy poprosiłam kolesia, który robi mi sushi w każdą środę, by to przetłumaczył, a on dziwnie na mnie spojrzał….
Oliver miał dość. Ujął jej głowę w swoje ręce, przyciągnął do siebie i przycisnął swe usta do jej.
Felicity zamknęła oczy i niemal natychmiast odpowiedziała na pocałunek.
Poczuła, jak adrenalina buzuje w jej ciele, wszystko było naelektryzowane, wszystko stanęło w ogniu i czuła się, jakby ziemia usunęła się jej spod stóp.
Oliver nigdy nie doświadczył czegoś takiego. Jej usta pasowały perfekcyjnie do jego, jakby od zawsze do siebie należały. Wdychał jej ciepło, jej miękkość i wszystko co czyniło ją tak perfekcyjną dla niego.
Kiedy w końcu się od siebie oderwali, oboje bez oddechu, po prostu się na siebie patrzyli. Świat wokół nich zniknął.
On nie był już dłużej wojownikiem a ona nie była już jego informatyczką. Byli po prostu Oliverem i Felicity.
- Wow – powiedziała po chwili i dotknęła swoich ust. – To było… wow.
On uśmiechnął się, tym specjalnym szczerym uśmiechem, który zachowywał tylko dla niej i Diggle’a.
- Nie mógłbym się bardziej z tobą zgadzać.
Powoli owinął swoje ręce wokół jej talii i powrotem przyciągnął ją blisko do siebie. Ona zarzuciła ręce wokół jego szyi.
- Zgaduję więc, że spodobał ci się prezent – figlarny uśmiech zagościł na jej ustach.
On miękko pocałował jej usta.
- Można tak powiedzieć.
Ona zachichotała i ponownie zdobyła jego usta.




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz