piątek, 30 października 2015

Cupid's Angel 8


Źródło: https://www.fanfiction.net/s/10060475/8/Cupid-s-Angel

Rozdział 8
Felicity ostatni raz przejrzała się w starym, zmatowiałym lustrze w przebieralni. Nawet w słabym świetle, jej lśniąca złota sukienka wyglądała na niej idealnie. Jej makijaż również nie pozostawiał niczego do życzenia. Zrobiła wszystko dokładnie tak, jak nauczyła ją Thea. Pozwoliła kilku lokom opadać swobodnie na ramię, a resztę spięła klipsem na boku, tuż nad lewym uchem. Złożyła usta w dziubek i nałożyła jeszcze trochę truskawkowego błyszczyka, zanim otwarła drzwi.
Szukała wzrokiem Olivera Queena, jej partnera na balu charytatywnym. W końcu znalazła go stojącego przy drabince do podciągania, pod jasnoniebieskim światłem. Wyglądał przystojnie w smokingu, ale to żadna nowość. On przecież wyglądał świetnie we wszystkim.
- Jak wyglądam? – Obróciła się na szpilkach, patrząc jak jej wieczorna suknia wirowała wokół niej.
On nie odpowiedział. Tylko się wpatrywał. Widziała już to intensywne spojrzenie w jego oczach, zaraz po tym jak głupio pocałowała go w tamtym tygodniu. Od czasu do czasu mignęło jej to samo spojrzenie na lekcjach łucznictwa, ale za każdym razem szybko zamaskowywał je innym wyrazem twarzy.
- Jak ktoś, kto jest gotowy by wzbudzić zazdrość w byłej dziewczynie bilionera. – Rzucił Diggle z drugiego końca pomieszczenia i Felicity usłyszała niski śmiech Olivera na słowa partnera.
- Mam taką nadzieję. – Nerwowo poprawiła małą bransoletkę na ręce.
Thea uważała, że udawanie dziewczyny Olivera, by wzbudzić zazdrość w Laurel, było lepszym planem niż oryginalnie planowali. Felicity nie była pewna co do tego pomysłu. Mimo to, młodsza Queen bardzo na to nalegała.
Jedynym powodem, dla którego Oliver zgodził się przejść przez to wszystko, była okazja by złapać oszusta, który miał się zjawić na tej samej imprezie charytatywnej.
- Powinniśmy już ruszać – Oliver włożył do ucha jakieś urządzenie.
- Pójdę i przyprowadzę limuzynę – Diggle włożył płaszcz i wyszedł przez tajne wyjście.
- Felicity… - Oliver podszedł do niej.
- Hmm? – Stała nieruchomo, patrząc jak się zbliżał do niej. Niebieskie światło zza jego pleców, podświetliło jego idealne ciało. Felicity powachlowała dłonią, winiąc w duchu lampy i słabą wentylację za nagłą falę gorąca, jaką poczuła.
Zatrzymał się tuż przed nią.
- Mam coś dla ciebie. – W jego dłoni leżał łańcuszek z małym medalionem w kształcie serca.
Ostrożnie dotknęła delikatną biżuterię.
- Dla mnie? – Nie mogła uwierzyć, że z wszystkich ludzi, Oliver podarował coś właśnie jej. I to na dodatek złoty naszyjnik z pięknym medalionem.
- Odwróć się. Założę ci go. – Ledwie dotknął jej łokcia, a ona już się odwróciła. Czuła, jak koniuszkami palców lekko dotknął gołą skórę na karku, kiedy odsunął jej włosy na bok. Czuła mrowienie w miejscu, gdzie mieli kontakt, a jej serce zaczęło bić szybszym rytmem.
Dopiero gdy poczuła zimny metal łańcuszka na szyi, zdołała wydusić ‘dziękuję’.
- Nie zgub go – poradził jej, zamykając zapięcie.
Odwróciła się z dłonią na medalionie.
- Nie zgubię – obiecała. Nie śmiała nawet go zdjąć.

Oliver rzucił jej krótki, lecz szczery uśmiech.
- Chodźmy. Diggle już pewnie na nas czeka. – Wyszedł pierwszy a ona podążyła za nim, bawiąc się nową biżuterią na szyi.
Próbowała otworzyć medalion, by zobaczyć, co jest w środku. Nawet nie drgnął. W końcu postanowiła dać mu spokój.
Była wdzięczna, że Oliver w końcu zrezygnował z oślepiania jej na czas podróży. Nie robił jednak tego ze współczucia czy zaufania do niej. Było tak tylko dlatego, bo przyznała się mu, że już pamiętała wejście do tajnej kryjówki przez schody w Verdant.
Poznanie lokalizacji kryjówki było jedną z niewielu, o ile nie jedyną dobrą rzeczą, jaka wynikła z jej pijackich przygód w ostatnim tygodniu. Oznaczało to, że mogła cieszyć się z jazdy limuzyną, bez błagania jego lub Diggle’a o zdjęcie opaski.
Limuzyna przybyła do Starling Grand Hotelu w przeciągu pół godziny.
- Do zobaczenia później – powiedział Diggle, gdy limuzyna powoli zatrzymała się przed hotelem.
Oliver dał mu jakiś niemy znak i pierwszy wysiadł z pojazdu.
- Felicity? – Podał jej dłoń i pomógł wysiąść.
Gdy wyszła, zobaczyła tłum ludzi stojących za barierkami, z aparatami w rękach. Ostre światła kamer zaczęły błyskać jej po twarzy, a w uszach dudnił dźwięk spustu aparatów. Podniosła dłoń do twarzy, by osłonić oczy. Ludzie krzyczeli w jej stronę i prosili o rzeczy, którym nie mogła nadążyć. Czując, jak ogarnia ją chaos, cofnęła się o krok.
Ręka Olivera wylądowała w pobliżu jej pleców i powstrzymała przed dalszym cofaniem.
- Wszystko w porządku. Po prostu na nich nie patrz. I nie słuchaj ich. – Odsunął jej rękę z twarzy i pochylił bliżej do niej. – Chodź ze mną i się uśmiechaj.
Przykleiła uśmiech do twarzy, tak jak poprosił. Jego głos ją uspokoił, ale jednocześnie rozbudził uczucie, którego nie potrafiła opisać.
- Wejdźmy do środka – powiedział jej miękko do ucha, prowadząc ją do przodu z ręką na jej plecach.
Ruszyła nieśmiałym krokiem po czerwonym dywanie rozwiniętym na ziemi. Jej uwaga powoli przeniosła się z błysku fleszów na jego ciepłą dłoń spoczywającą na jej plecach.
Kiedy dotarli do schodów, Felicity zdała sobie sprawę, że nie potrafiła myśleć o niczym oprócz jego dłoni, nawet jeśli się starała. Już dawno zapomniała o światłach i hałasie. W głowie miała tylko jego dłoń.
W momencie, gdy mieli wejść do holu budynku, znikąd zjawiła się Thea. Radośnie zwisała z ramienia młodego mężczyzny.
- Co wam tak długo zajęło? – mruknęła.
Oliver otaksował wzrokiem chłopaka stojącego przy Thei, dokładnie tak jak jego matka spojrzała na Felicity tego ranka w kuchni.
- Thea, może przedstawisz nam swojego nowego przyjaciela? – Zdjął rękę z talii Felicity. Natychmiast westchnęła, jakby przez ten cały czas wstrzymywała oddech.
- Och, sorki… Ollie, to Roy, moja randka. Roy, oto Oliver i Felicity. I nie przejmujcie się, Roy wie wszystko – powiedziała Thea w pośpiechu.
Roy wsadził ręce do kieszeni i opuścił ramiona.
- Cześć – przywitał się, rzucając spojrzenie na starszego brata swojej dziewczyny.
Thea opowiedziała Felicity historię Roya Harpera. Był chłopakiem w czerwonej bluzie z kapturem, który próbował ukraść jej torebkę, ale po drodze skradł jej serce. Felicity myślała, że ich historia była strasznie urocza i czuła, że jej anielscy przyjaciele mieli coś z tym wspólnego.
- A więc to ty jesteś Roy! – Felicity uśmiechnęła się do lekko sztywnego chłopaka.
Kątem oka zauważyła, że patrzy się na nią Oliver. Otworzył lekko usta, jakby chciał o coś zapytać. Pewnie o to, skąd go znała. Ale zamiast tego obrócił się do Roya.
- A więc, Roy, co tam porabiasz? Jesteś w koledżu? Masz jakąś pracę?
- Wciąż próbuję… - wycedził Roy, wzrokiem błagając Theę o pomoc.
- Wejdźmy szybko do środka, nie tracąc czasu na przesłuchanie mojego chłopaka! Laurel już tu jest. I jeśli się nie mylę, to na niej powinniśmy się teraz skupić! – Powiedziała Thea i pociągnęła Roya ku korytarzowi prowadzącemu do głównej Sali balowej. – Mam przeczucie, że wszystko dzisiaj pójdzie dobrze - zaśpiewała radośnie.
- Jest tu mama? – Ręka Olivera znowu wróciła do poprzedniej pozycji na plecach Felicity. Oddech uwiązł jej w gardle, gdy poczuła go przez cienką warstwę materiału. Ale on spokojnie szedł z nią i wydawał się nie zauważać, jak działał na nią jego dotyk.
- Nie, mama powiedziała, że ma coś ważnego do omówienia z Walterem. On jest podobno na jakimś spotkaniu biznesowym w Australii czy Austrii. A ona chce porozmawiać z nim kiedy tylko spotkanie się skończy. – Thea wyciągnęła z kopertówki kawałek papieru i pomachała nim nad głową. – Powiedziała, żebym ofiarowała ten czek na cele charytatywne w imieniu rodziny Queen.
- To świetnie! – uśmiechnęła się radośnie Felicity, idąc za tłumem. – Nie mam na myśli faktu, że nie ma tu twojej mamy, ale to, że ofiarujecie pieniądze.
Ale kogo ona chciała oszukać? Była przeszczęśliwa, że Moira Queen nie uczestniczyła w imprezie. Wciąż pamiętała ostry, krytyczny ton jej głosu. I ten jej wzrok. Jej spojrzenie było chłodne do szpiku kości.
- Felicity, mam nadzieję że podoba ci się hotel, w którym przebywasz. Mają tam dobre jedzenie? – Spytał Roy, gdy wszyscy weszli do długiego holu.
Felicity zaśmiała się niepewnie.
- Aaa… tak, jest w porządku – skłamała, patrząc z ukosa na Olivera. Uśmiechnął się z widocznym napięciem.
Nie przebywała w żadnym hotelu. Tak naprawdę, od kiedy Moira wróciła do domu, Felicity utknęła w tajnej kryjówce. Wychodziła na zewnątrz tylko z Theą albo z Digglem na lunch do Big Belly Burger.
Thea nie miała pojęcia, że spędzała noce samotnie w kryjówce. Jednak nie całkiem sama. Oliver zwykle zostawał tam prawie do północy, a potem wracał rano ze śniadaniem. W niektóre dni, oboje Oliver i Diggle zostawali tam do rana, pracując nad misją. Więc przez większość czasu nie była kompletnie sama.
Nie znosiła okłamywać Theę, ale nie miała wyboru. Musiała chronić sekret Olivera.
- Oto jesteśmy na miejscu – Powiedziała Thea, gdy weszła z Royem przez wielkie drzwi.
Felicity również przeszła przez próg, wciąż nie rozstając się z Oliverem.
- Ale tu pięknie! – Patrzyła z podziwem na elegancko urządzoną salę balową. Z sufitów zwisały błyszczące żyrandole, a na ścianach wisiały jedwabne zasłony. Kilka par tańczyło na środku przy dźwięku pianina. Inni wmieszali się w tłum z kieliszkami szampana i martini w dłoni.
- Jesteś gotowa? – Thea splotła dłonie.
- Tak. Myślę że tak… - Felicity w żadnym wypadku nie była gotowa. Nie wiedziała, jak sprawić, by inna kobieta była zazdrosna. Ale jeśli właśnie to miała zrobić, by odzyskać skrzydła, była gotowa dać z siebie wszystko.
- Pamiętaj co ci mówiłam. Kontakt wzrokowy to klucz do sukcesu! – Thea powtórzyła Felicity to, czego uczyła ją przez cały dzień.
- Okej, kontakt wzrokowy… kontakt wzrokowy – Felicity wyrecytowała te słowa jeszcze kilka razy i podniosła wzrok na Olivera. Wydawał się czymś zajęty. Patrzył ponad głowami innych gości. Może szukając tego bandyty, którego śledził, albo Laurel.
- Ollie! – Thea pomachała Olliemu przed twarzą, by zdobyć jego uwagę. – Musisz się zachowywać, jakbyś był głęboko i do szaleństwa zakochany w Felicity. Inaczej to nie zadziała. Okej?
- Okej. Okej! Czaję – powiedział, znowu skupiając wzrok na tłumie ludzi przed nimi.
- Roy i ja idziemy tam – Thea wskazała palcem stolik w rogu. – Laurel gdzieś tu jest, więc wy dwoje potańczcie, zabawcie się, poudawajcie zakochanie! – Kończąc porady, Thea ujęła Roya za ramię. – Panie Harper, poprowadzi pan?
Roy uśmiechnął się do niej i spojrzał na Felicity.
- Powodzenia! – Mrugnął okiem i zniknęli w tłumie nieznanych twarzy,
- Diggle, masz jakiś ślad Fernandeza? – Oliver przycisnął małe urządzenie w uchu.
Felicity nie słyszała, co mówił Diggle. Mimo to, po rozczarowanej minie Olivera poznała, że pan Fernandez jeszcze się nie zjawił.
- Czy wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. Chodźmy zatańczyć – powiedział, chwytając jej rękę i prowadząc na środek sali.
Kiedy znaleźli się pośród tłumu, okręcił ją dookoła i przyciągnął do siebie. Zderzyła się z jego twardym torsem, prawie odbierając jej dech w piersiach.
Z twarzą wciąż skupioną na swojej misji, chwycił jej prawą dłoń w swoją lewą. Zawahała się na chwilę i położyła lewą dłoń na jego ramieniu. Otoczył ją prawym ramieniem wokół talii, a ona podskoczyła trochę, czując łaskotki.
Potem zaczęli się kołysać do wolnej muzyki. Niestety, nawet po treningu z Theą i obejrzeniu klipów z filmów, nie było jej łatwo i nadeptywała na stopy Olivera.
- Przepraszam! Chyba powinnam poprosić cię, byś nauczył mnie jak się to tańczy?
Jego stoicki wyraz twarzy zniknął, a jego usta wygięły się w uśmiech. Spojrzał w dół na nią, z zabawnym błyskiem w oczach.
- Jesteś gotowa przeżyć kolejne dziesięć dni bez swoich ulubionych lodów?
Felicity miała kwaśną minę. Minione siedem dni było torturą, a jeszcze zostały trzy do końca. Umarła by, gdyby miała przechodzić przez to przez kolejne dziesięć dni. W szczególności, gdyby Oliver dalej torturowałby ją wcinając przy niej jej ulubione lody, jak robił przez cały zeszły tydzień.
- Tak myślałem – uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Ona była kompletnie oczarowana nim i jego pięknym uśmiechem. Rzadko widziała, by uśmiechał się tak otwarcie, szczerze i kochała to.
Niestety, uśmiech nie trwał długo. Jego uwaga znowu skupiła się na słuchaniu urządzenia w uchu.
- Znalazłeś cokolwiek? – Ostrożnie skanował pomieszczenie i westchnął ciężko na słowa Diggle’a.
- Nic jeszcze? – Spytała dziewczyna.
- Wygląda na to, że pan Fernandez się dzisiaj nie zjawi. Jakimś sposobem dowiedział się, że go tropimy – brzmiał na zupełnie pokonanego.
Życie w kryjówce przez tak długi czas sprawiło, że Felicity zaczęła rozumieć wiele rzeczy. Jedną z nich był fakt, że nie łatwo jest spać przez osiem godzin na starej, zniszczonej kanapie. Ale, co ważniejsze, zdała sobie sprawę, z jakim rygorem Oliver pracował nad tym, aby złapać przestępców z listy jego ojca.
Współczuła mu. Jeśli mogłaby cokolwiek zrobić, by pomóc mu znaleźć tego faceta, nie wahałaby się ani chwili. Ale w tym momencie mogła tylko przekazać mu parę zachęcających słów.
- Nie wiesz tego na pewno. Nie jesteśmy tu tak długo. Może się jeszcze pojawić i wtedy może go jeszcze złapiesz.
Jego wzrok padł na nią. Ścisnął lekko jej dłoń i kiwnął głową, by okazać wdzięczność za jej próbę pocieszenia go.
Nie mogąc wytrzymać na długo jego spojrzenia, Felicity spojrzała w bok. W samą porę zauważyła ich inny cel.
- Spójrz, twoja Laurel!
Brunetka tańczyła z czarnowłosym mężczyzną. Jej suknia przy każdym ruchu płynęła jak srebrna chmura. Była piękna, pełna wdzięku. Nic dziwnego, że Oliver był w niej zakochany.
Chwycił dłoń Felicity jeszcze mocniej. Jednak teraz z innego powodu, niż wcześniej. Z powodu Laurel. Bo tańczyła w ramionach innego mężczyzny.
- Co tu robi Tommy? – Spiął ramiona.
Felicity utkwiła wzrok w wysokim, przystojnym mężczyźnie tańczącym z Laurel. Po raz pierwszy widziała Tommy’ego Merlyna, przyjaciela Olivera od dzieciństwa i partnera biznesowego. Słyszała, jak Oliver o nim mówił, ale nigdy nie zadał sobie trudu przedstawienia ich sobie nawzajem. Miało to coś wspólnego ze skomplikowaną sytuacją, gdyby Tommy dowiedział się, że Oliver trzyma anioła w piwnicy Verdantu.
Według Olivera, im miej osób wiedziało o jej istnieniu, tym lepiej.
- Czy to znaczy że właśnie wszystko się pokomplikowało? – Śledziła zaniepokojoną twarz Olivera.
Nie odpowiedział jej. Obserwował tylko taniec Laurel i jego przyjaciela.
Felicity nagle przypomniała sobie radę swojego młodego nauczyciela. ‘Utrzymuj kontakt wzrokowy’. Thea powtarzała jej to jak mantrę. Od kiedy Laurel znalazła się w ich zasięgu, był to idealny czas na wykonanie planu. Stanęła więc na palcach i spróbowała nawiązać kontakt wzrokowy z Oliverem.
On spojrzał na nią zbity z tropu.
- Felicity, co ty wyprawiasz?
- Próbuję nawiązać z tobą kontakt wzrokowy. Tak jak powiedziała Thea. Żeby Laurel była zazdrosna – Dalej próbowała złączyć ich spojrzenia, kiedy tańczyli.
Wybuchnął śmiechem, przesuwając ich kilka kroków w lewo w rytm muzyki.
- Nie wzbudzisz w nikim zazdrości robiąc to. – Wziął ją za ręce i owinął sobie wokół szyi. – Pozwól, że ci pokażę, jak to ma wyglądać, że jesteś w kimś głęboko zakochany. – Jego silne dłonie spoczęły na jej biodrach i przyciągnął ją bliżej, niwelując przestrzeń pomiędzy nimi.
Serce waliło jej w piesi. Nogi ugięły się. Cudem w ogóle nimi wciąż ruszała.
Spojrzała na tłum, by sprawdzić czy ktoś zauważył głęboki rumieniec, który poczuła na swoich policzkach.
- Thei chyba nie o to chodziło… Znaczy się, może i chodziło, ale wszyscy się patrzą…
Zgrabnie złożył pocałunek na jej policzku, zatrzymując ją w pół zdania.
- Felicity… - Obrócił jej twarz, chwytając za podbródek. – Kontakt wzrokowy – wyszeptał głębokim, ochrypłym głosem i powiódł dłońmi wzdłuż jej pleców.
Wpatrywała się w jego łobuzerskie oczy, próbując ignorować piekący znak, jaki zostawił na jej policzku. Trzymał ją mocno w pasie, jakby bał się, że ucieknie. Mogłaby, gdyby tylko miała wystarczająco siły by odwrócić wzrok od jego wspaniałych niebieskich oczu.
Powoli, lecz pewnie, wraz z upływem sekund, figlarna mina Olivera zmieniła się w coś bardziej poważnego i intensywnego. Czy wciąż udawał? Czy był aż tak dobrym aktorem? Albo to ona wciąż miała problem rozróżnić prawdziwe uczucia od udawanych? Felicity miała mieszane uczucia. Gdyby nie jej obietnica, że go nigdy więcej nie pocałuje, na sto procent właśnie by to zrobiła.
- Hej! – odezwał się głos z bliska.
Felicity wciąż nie miała ochoty przerwać ‘kontaktu wzrokowego’. Nie miała pewności, ale Oliver również nie wyglądał na zadowolonego. Jednakże kiedy głos zawołał ich po raz drugi, oboje musieli odwrócić głowy.
- Cześć, Felicity – Bratnia dusza Olivera powitała ją delikatnym, miłym uśmiechem.
- Laurel? Tommy? – Oliver natychmiast wypuścił z objęć Felicity.
- Hey… - Felicity wiedziała, że pojawienie się Laurel w tym momencie było szczęśliwym zrządzeniem losu, z wielu powodów. Mimo to, nie mogła pozbyć się z piersi ukłucia pożądania, kiedy powoli ześlizgnęła dłonie z ramion Olivera.
- Myślałem, że musiałeś się zająć czymś w klubie? – Oliver zwrócił się do przyjaciela.
- Owszem. Ale obecna tu Laurel nie chciała przyjść tu sama. Tak oto jestem… - powiedział Tommy, rzucając Felicity uroczy uśmiech. – Mam wrażenie jakbym gdzieś już cię spotkał.
Felicity przygryzła policzek.
- Hmm… może w klubie?
Laurel oparła ręce na biodrach i patrzyła w tę i z powrotem pomiędzy jej byłym chłopakiem a jego aniołkiem.
- Chcesz powiedzieć, że tobie również nie wspomniał o swoim aniołku Felicity? – droczyła się.
Felicity uśmiechnęła się sztucznie, zaciskając dłonie.
- To długa historia – Oliver natychmiast odpowiedział na pytające spojrzenie Tommy’ego.
- Nie wątpię – Tommy rzucił spojrzenie, które mógł zrozumieć tylko jego najlepszy przyjaciel. – Ale mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, bym porwał twojego pięknego anioła do tańca? – Wyciągnął rękę ku Felicity.
Oliver wzruszył ramionami.
- Skądże…
Felicity przechyliła głowę i przyjrzała się bilionerowi. Próbowała odczytać, co chodzi mu po głowie. Nie wyglądał ani na krztynę przekonany co do swojej decyzji, by pozwolić jej odejść. Czy bał się, że wypapla jego sekret Tommy’emu? Może tak, ale coś jej mówiło, że nie chodziło ‘tylko’ o to.
- Nie martw się, Ollie. Nie ukradnę ci jej. To tylko jeden taniec – Tommy chwycił dłoń Felicity i powoli pociągnął ją z dala od dwóch przeznaczonych sobie osób.
Felicity spojrzała przez ramię. Zobaczyła, że Oliver i Laurel uśmiechali się i rozmawiali ze sobą jakoś niepewnie. Kilka słów i uśmiechów później, podał jej swą dłoń i poprosił do tańca.
- Felicity, tak? – Tommy trzymał ją lekko w talii. – Jak długo spotykacie się z Oliverem? – Zaczął prowadzić ją po parkiecie do wolnej piosenki.
- Kilka dni… coś koło tygodnia… może trochę dłużej. – Thea kazała jej wyuczyć się przykrywki. W tym momencie wszystko wyleciało jej z głowy. Umysłem była gdzieś indziej, zajęta analizowaniem tego, jak Oliver tańczył z Laurel. Jak ją trzymał. Ich splecione dłonie. Niezgrabne kołysanie się w prawo i w lewo. Uśmiechy i spojrzenia. Właśnie tego chciała. Marzyła, by spełnić ich przeznaczenie. O dziwo, nie czuła się z tym w porządku.
- Naprawdę? Dłużej niż tydzień? – Tommy był podwójnie zdziwiony, że Oliver spotykał się z kimś tak długo i na dodatek z kimś takim jak ona. Obrócił ją kilka razy dookoła, a ona zdążyła go już parę razy nadepnąć.
Obróciła się do niego tylko po to, by odpowiedzieć na pytanie.
- Tak… - Rzuciła krótką odpowiedź i zerknęła na drugą parę, która tańczyła w lewą stronę sali.
To to zobaczyła, zaskoczyło ją. Złapała na sobie jego spojrzenie. Nie na Laurel tańczącej w jego ramionach, ale na niej. Serce waliło jej w piersi. Zakręciło jej się w głowie. Ale zanim go rozszyfrowała, on znów skupił wzrok na tańczącej z nim brunetce.
- A skąd jesteś, aniołku Olivera? – Tommy lekko ich obrócił.
Nagle Felicity poślizgnęła się na drewnianej podłodze i złamała obcas. Tommy nie zdołał jej powstrzymać i wpadła na kelnera niosącego tacę pełną wina. Tak jakby połamany obcas to za mało, musiała jeszcze wylać kieliszek wina na swoją boską, jedwabną suknię.
- O boże! – Wyrwało się komuś zza jej pleców i czuła się tak, jakby wszystkie oczy były zwrócone na nią. Nieszczęsny kelner próbował pomóc, ale odrzuciła jego dłoń i uciekła w poszukiwaniu damskiej toalety.
- Felicity! – Usłyszała cichnący głos Tommy’ego, gdy przeciskała się przez tłum.
Bez żadnego powodu, do jej oczu napłynęły łzy.
Wbiegła do łazienki i dzięku bogu, nikogo tam nie było.
Do głowy wpadł jej śmieszny pomysł, że jak usunie plamę z sukni, to pozbędzie się też magicznie wstydu, który czuła. Zaczęła nerwowo szorować dłonią drogi materiał sukienki, próbując pozbyć się plamy po winie mokrą chusteczką.
Po chwili plama znikła, ale bolesne uczucia pozostały. Usłyszała, jak ktoś zbliżał się do drzwi i chusteczka wypadła jej z dłoni. Była w totalnym nieładzie. Nie była gotowa się z nikim widzieć. Schowała się więc szybko w jednej z kabin.
Drzwi otwarły się i usłyszała stukot obcasów na posadzce.
- Widziałaś tą głupią blondyneczkę pałętającą się za Oliverem? – Jęknęła kobieta.
- Widziałyście jak tańczyła? – Zaśmiała się inna.
- Boże, to dopiero zabawne! – Skomentował trzeci głos, parskając śmiechem. – Gdzie Oliver znajduje takie lafiryndy?
Felicity nie wiedziała, co to lafiryndy, ale domyślała się, że nie znaczyło to nic dobrego.
- Pewnie przywiózł ją z tej wyspy! – Ich paskudny śmiech odbił się echem w pomieszczeniu.
Dziewczyna nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie muszą być tacy wredni.
Kiedy ich śmiech ucichł, odezwała się znowu jedna z dziewczyn.
- Cóż, to wyjaśnia dlaczego tak wyglądała.
- Czy on naprawdę myślał, że jak kupi jej drogie ciuchy, to nikt nie zauważy że to zwykły śmieć?
Felicity poczuła, jak łzy które powstrzymywała przez ten cały czas, powoli spłynęły po jej policzkach. Nie wiedziała, dlaczego te słowa tak ją zraniły. Nie powinna się nimi przejmować. I tak nie zamierzała zostać człowiekiem na dłużej. Była tu tylko po to, by Laurel stała się zazdrosna. Cała reszta nie powinna mieć żadnego znaczenia. Ale miała. Słowa raniły.
- Ona pewnie sobie myśli, że znalazła swojego księcia z bajki czy coś. Biedna dziewczyna… Rzeczywistość jest taka, że rzuci ją, jak tylko się znudzi.
Felicity nie potrafiła tego już dłużej znieść. Otarła łzy i otwarła drzwi kabiny. Wyszła chwiejnym krokiem z powodu złamanego obcasa.
Dziewczyny odwróciły się do tyłu, trzymając w dłoniach szminki i małe torebki.
- Przestańcie tak mówić! – Krzyknęła Felicity. – Nie znam wszystkich tych słów, którymi mnie nazwałyście i nie chcę się dowiedzieć, ale… To nie w porządku! Nie powinnyście tak mówić o mnie, ani o nikim innym! A Oliver Queen się mną nie znudzi i mnie nie wyrzuci! – Była zaskoczona brzmieniem swojego głosu. Nie miała pojęcia, że może krzyczeć tak głośno. Czuła, że zachowała się równie źle jak one. – Nie chciałam na was krzyczeć… Przepraszam. – Skończyła, a trzy plotkary stały oniemiałe.
Pobiegła, gdzie ją nogi poniosły i wylądowała na dachu hotelu. Spojrzała na ludzi chodzących ulicami i zastanawiała się czy oni też muszą sobie radzić z taką złością, bólem i zagmatwaną sytuacją. Też byli tacy wredni do siebie? Czy właśnie to oznaczało bycie człowiekiem? Jeśli tak, to nie chciała nim już dłużej być. Anioły nie były okrutne. Ani wróżki czy elfy. Nie chciała zmienić się w jedną z tych kobiet, które poznała. Bała się, że jeśli zostanie tu choć chwilę dłużej, tak właśnie się stanie.
- Felicity? Co ty tu robisz? Wszystko w porządku? – Oliver jakoś odnalazł ją na dachu.
Nie była w stanie rozmawiać z Oliverem, ale nie miała gdzie uciec. Szybko osuszyła policzki.
- Nic, ja tylko… - Nie wiedziała, jak ubrać swe uczucia w słowa. – Tęsknię za skrzydłami. – Naprawdę jej ich brakowało. Kochała latanie. Ale teraz, kiedy patrzyła na ziemię poniżej, czuła, że ludzka Felicity nie była fanem wysokości i latania. – Brakuje mi bycia aniołem – dodała, wpatrując się w horyzont.
On po cichu przysunął się do niej bliżej i poczuła motylki w brzuchu.
- Nie myślałam, że bycie człowiekiem jest takie trudne. Ale jest straszne. Nie podoba mi się, co się dzieje w mojej głowie! – Nie chciała mieć ludzkich uczuć. Szczególnie nienawiści czy złości.
- Anioły nie mają uczuć? – Stanął, opierając się o mały, ceglany murek, z twarzą zwróconą w stronę ulicy.
Uderzył w nich zimny wiatr i dziewczyna zwinęła się w kłębek.
- Nie takie! Nie takie! – Uczyła się dopiero, że ludzkie uczucia są nieprzewidywalne, niekontrolowane i skomplikowane. – Wiem, że nie wierzysz w to, że jestem aniołem, ale… - Zgubiła wątek, gdy mężczyzna zdjął swój płaszcz i powiesił na jej ramionach. Kiedy wtuliła się w jego ciepło, przeszył ją zupełnie inny rodzaj uczucia. Straciła wszelką wolę i chęć, alby uciec od tego człowieka.
Odwrócił się do niej.
- Czy poczułabyś się lepiej, jeśli powiem, że chcę ci uwierzyć?
W końcu znalazła odwagę, by na niego spojrzeć.
Wyjął z ucha słuchawkę i wrzucił do kieszeni. Kolorowe neony z budynku naprzeciw oświetlały ich twarze, gdy rzucił jej półuśmiech. Ten, do którego zdążyła się już przyzwyczaić przez te kilka dni.
- Oprócz tej całej absurdalnej sprawy… Są też inne rzeczy, których nie mogę ci teraz wyjaśnić… rzeczy, których sam nie rozumiem, a nie pozwalają mi tobie zaufać – Miał miękki, troskliwy głos i czuły wzrok.
- Ale nawet jeśli mi nie wierzysz, to musisz chociaż wierzyć, że Laurel jest ci przeznaczona, prawda? – Położyła mu rękę na sercu. – Powinieneś tu wiedzieć, że Laurel jest dla ciebie tą jedyną?
Chciała by powiedział ‘tak’. Bo nie mogło być innej odpowiedzi.
Przykrył jej dłoń swoją.
- A co, jeśli serce mówi mi coś innego, a ty i Kupidyn się oboje mylicie? Czy to znaczy, że nie jesteś aniołem? Albo to ja popełniłem błąd?
Czuła, jakby jego serce pod jej dłonią biło równie szybko, co jej.
- To Laurel! Jestem tego pewna. Kupidyn nigdy się nie myli! - Widziała teczkę z dokumentami Laurel Lance na własne oczy. To nie mógł być nikt inny. Zabrała dłoń z powrotem. – A co, chciałbyś, żeby to był ktoś inny? – Nie wiedziała, dlaczego zarumieniła się na tak głupie pytanie. Ale bardzo pragnęła poznać jego odpowiedź.
Patrzył na nią przez chwilę i westchnął.
- Nie wiem. Ale według ciebie, to nie może być nikt inny, nieprawdaż? – Uniósł brwi i pochylił się z powrotem na poręczy.
- Właśnie! I połączę was jakoś razem, zanim pójdę i odzyskam skrzydła! – Obiecała sobie. Laurel Lance była jego bratnią duszą. Ona zaś była tylko aniołem i powinna martwić się jedynie o to, by wrócili do siebie. To była jej praca. Nie miała za zadanie rozszyfrowywać ludzkich uczuć.
- Dokładnie. I dlatego odegraliśmy tą całą scenę – przypomniał jej, spuszczając wzrok na zakorkowane ulice.
Wszystko co zrobił, było dla Laurel. I tak być powinno.
- Dokładnie – potwierdziła.
- Wrócimy już więc może do domu? – Odsunął się od barierki.
- A co z Fernandezem? – Wiatr zawiewał jej włosy na twarz. Próbowała je odgarniać, ale wciąż wracały.
- Nie sądzę, że się już dzisiaj zjawi – Wziął jeden szczególnie niesforny lok i założył za ucho.
Zadrżała pod wpływem jego lekkiego dotyku.
- A Laurel? – Wyszeptała, jakby zdradzała mu sekret.
Wytrzymał jej wzrok. Był zaskoczony, że przywołała jej imię właśnie w tym momencie.
- Myślę, że już zrobiliśmy to, po co przyszliśmy. Jest zazdrosna. Nie ma więc powodu, żebyśmy tu zostawali.
- Serio? Naprawdę jest zazdrosna? – Nie uważała, że im się udało. Myślała, że uciekła zanim jeszcze udało im się wprowadzić plan w działanie.
Potrząsnął głową, znowu szczerze się uśmiechając.
- Dlaczego inaczej miałaby nam przeszkodzić, kiedy zamierzałem… kiedy tańczyliśmy?
- Och? Ale czy nie powinieneś teraz się do niej zalecać czy coś? Tak się działo w filmach, które pokazała mi Thea. Cóż, w jednym filmie facet okazał się być seryjnym mordercą. To było tak straszne, że nie mogłam zasnąć w nocy – Felicity wzdrygnęła się, przypominając sobie ten okropny film. – Ach, ale nie to miałam na myśli. Chodzi o to, że powinieneś teraz spróbować się do niej zbliżyć. Nie musisz od razu mówić jej, że nosisz zielony kostium. Znaczy się, możesz jej to kiedyś powiedzieć… Jeśli chcesz… ale nie powinieneś teraz iść i pokazać jej, że jesteś inną osobą niż kiedyś?
- Nie dzisiaj – Wpatrywał się w nią, jakby miała coś zabawnego na twarzy.
- Więc kiedy? – Otarła twarz, alby upewnić się, że była czysta.
- Po prostu nie dzisiaj! – Był nieugięty.
Zmrużyła oczy, starając się zgadnąć, dlaczego był temu tak przeciwny.
- Może masz rację. – Znowu poniosły ją emocje, jak zwykle. – Może rzeczywiście jest jeszcze za wcześnie na uganianie się za nią. Oczywiście, to byłoby nie w porządku gdybyś z nią flirtował, spotykając się ze mną. Nie spotykamy się na serio. Ja to wiem, ale Laurel nie. Więc… - Bawiła się nerwowo palcami, zbierając myśli. – W każdym razie, mam ponad dwa miesiące, żeby to rozgryźć i..
Urwała, gdy zobaczyła, że pochylił głowę w jej stronę. Czuła, jak paliły ją policzki. Zastanawiała się, czy znowu zamierzał ją pocałować, bo za dużo paplała.
Czuła, jak jej usta czekały na dotyk, ale on tylko położył rękę na jej ramieniu.
- Chodźmy do domu.
Zamknęła usta, czując że cała poczerwieniała. Mrugnęła parę razy i wróciła do żywych.
- Chodziło ci, że idziemy do kryjówki? Jest jakaś szansa na wstawienie tam łóżka? – Powoli zaczynała lubić to miejsce, jednak kanapa nie była najwygodniejsza do spania. Z całą pewnością, nie tak wygodna i ciepła jak puszysty materac w łóżku Olivera.
- Może… - Przerwał, rozważając swoje słowa. – Może poszłabyś dzisiaj ze mną do rezydencji?
Och! Strasznie chciała zasnąć w jego łóżku. Już widziała je oczami wyobraźni. Prawie czuła miękką pościel pod sobą. Nie protestowała też przed ciepłym ciałem Olivera leżącym obok niej. Ale na drodze stała jedna rzecz.
- A co z twoją mamą?
- Przemycę cie do środka. Uwierz mi, robiłem to już nie raz. – Błysnął uśmiechem playboya wartym milion dolarów.
Patrząc w górę na jego radosną twarz, nagle ogarnęły ją wątpliwości. Coś mówiło jej, że jeśli tam dzisiaj pójdzie, będzie musiała się zmierzyć z większym problemem niż stalowy wzrok Moiry Queen.
- Jeśli nie chcesz, to w porz…
- Nie, chcę! – Nie mogła przepuścić takiej okazji. Wolała stawić czoła problemom jeśli i kiedy pojawią. Wystarczająco długo cierpiała na kanapie.
- Okej, ruszajmy więc – powiedział, kierując się w stronę wyjścia.
Felicity wsunęła ręce w rękawy płaszcza, który wisiał jej na ramionach. Czuła się taka mała w środku, ale bezpieczna.
- Tak w ogóle to skąd wiedziałeś, że tu jestem? – Poszła za nim kaczkowatym chodem na złamanym obcasie.
Nie widziała jego twarzy, mimo to wiedziała, że się uśmiechnął.
- Mam swoje sposoby…
- Co masz na myśli, mówiąc ‘swoje sposoby’? – Przyspieszyła kroku i dogoniła go.
Zatrzymał się.
- Medalion… - Wziął w dłoń wiszącą na jej szyi biżuterię w kształcie serca. – To nie jest zwykły medalion. W środku ma nadajnik.
Większośc ludzkich pojęć wciąż jej się myliło.
- Nadajnik? – Wpatrywała się w naszyjnik, leżący teraz w jego dłoni.
- Tak, mogę użyć go, by cię znaleźć. Chciałem mieć pewność, że dzisiaj nie uciekniesz. – Puścił łańcuszek i odszedł.
- Och…
A więc to nie był prezent. Dał jej go, bo jej nie ufał. Gdy patrzyła teraz na mały łańcuszek, widziała tylko symbol nieufności.
Ale to nie jego wina. Rozumiała, dlaczego to zrobił. Wiedziała przecież, że wcale jej nie ufał. Dowodem na to było wyłączanie wszystkich systemów komunikacji w kryjówce, kiedy ją tam zamykano. Jak dotąd nie zrobiła jeszcze nic, by pokazać, że jest godna zaufania.
Pomimo tego, nie znaczyło to wcale, że gdzieś głęboko w sercu jej to nie zraniło. Złożyła tej nocy cichą przysięgę. Zanim wróci do nieba, najlepiej z parą skrzydeł, zdobędzie zaufanie Olivera. Sprawi, że podaruje jej coś oznaczającego zaufanie.

11 komentarzy :

  1. Super rozdział! Uwielbiam tą chemię pomiędzy Oliverem a Felicity :3 <3
    Czekam na kolejną część

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham tą dwójkę :D Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D Zobaczymy jak tam dalej będzie, oby nieprzewidywalnie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to jak Oliver i Felicity mysla o tym samym ale boja sie zrobic pierwszy krok! Czekam az w koncu sie przelamia :D No i ta dziecinna niewinnosc Felicity kontra wladczy Oliver <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedna Felicity straciła skrzydła. W tym opowiadaniu nie mogę jej nie lubić, w serialu w sumie też nie jest taka zła, ale jak przeczytam, że Felicity ,,skrzywdziły'' byłe dziewczyny Olivera. Nie ważne.
    Rozdział świetny.

    Black Canary Dinah ''Laurel'' Lance

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostatnio dodalam nowosc ;)
    saiyan-princess.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej mam pytanie. Moglabys opublikować moje opowiadanie? Na maila tym ci wysłała

    OdpowiedzUsuń