niedziela, 3 stycznia 2016

Cupid's Angel 10



Źródło: https://www.fanfiction.net/s/10060475/10/Cupid-s-Angel

Rozdział 10
Oliver rozpiął zamek swojego kaptura i ostrożnie zsunął go z ramion. Zacisnął usta, gdy zielony materiał otarł się o świeże rany odniesione w walce. Nawet czując ostry ból w przedramieniu, nie mógł się powstrzymać od podziwu, jak zjawiskowo Felicity wyglądała w wieczorowej sukni. Suknia w kolorze głębokiej czerwieni zakrywała wszystkie odpowiednie miejsca i ukazywała wystarczająco ciała, by uruchomić wyobraźnię każdego mężczyzny. Z nim bez wyjątku.
- Ty krwawisz! – To było tylko małe cięcie, ledwie draśnięcie. Jednak Felicity patrzyła na krwawiącą ranę, jakby była głęboka niczym Rów Mariański. – Jesteś pewien, że wszystko z tobą w porządku? Nie wyglądasz dobrze… I czemu nie ma tu jeszcze Diggle’a? Przecież powiedziałeś, że zaraz wróci? Powiedziałeś tak, czy tylko sobie to wymyśliłam? Nie żebym wyobrażała sobie ciebie, jak do mnie mówisz, ale… - Przygryzła palce. Często widział u niej ten nerwowy nawyk. Głównie kiedy wyruszał walczyć albo wracał do kryjówki posiniaczony lub ranny.
- Felicity, to nic takiego. – Wyciągnął z szuflady czysty bandaż i przycisnął go do rany, by powstrzymać krwawienie. - Po za tym, przecież nie pierwszy raz widzisz mnie rannego. – Nagle ból stał się zbyt silny do powstrzymania i Oliver głośno jęknął.
Felicity skrzywiła się na ten dźwięk. Położyła dłoń na sercu, jakby chciała ukoić ból.
- Ale… zazwyczaj… zwykle jest tu Diggle, by ci pomóc – wymamrotała i przeszła się w swoich szpilkach z jednego kąta do drugiego.
Kiedy krzątała się szukając czegoś, Oliver usiadł na metalowym blacie i spokojnie ją obserwował. Był urzeczony kołysaniem się jej bioder i błyszczącymi w świetle fluorescencyjnych lamp blond włosami. Wycięcie z tyłu jej sukni było niemal warte grzechu. Śledził oczami każdy centymetr nagiej skóry.
W tym momencie, nie po raz pierwszy zapominał, że Anioł Felicity mógł być także ‘Felicity Smoak’. Dał sobie zapomnieć, że był wojownikiem, mężczyzną z ciemną przeszłością i możliwe, jeszcze ciemniejszą przyszłością.
Otrząsnął się ze swojego świata marzeń dopiero gdy zauważył, że zbliża się do niego dziewczyna. Felicity zatrzymała się tuż przed nim. Trzymała miskę z wodą w jednej ręce i myjkę w drugiej.
- Chyba powinieneś to najpierw oczyścić. Tak zawsze robi Diggle… - Urwała, nasączając myjkę w wodzie.
Oliver odsunął bandaż i sprawdził ranę. Krwawienie widocznie ustało. Wyrzucił więc stary bandaż i chwycił śnieżnobiały materiał, który trzymała Felicity. Jego palce niepostrzeżenie przebiegły po jej wyciągniętej dłoni. Poczuł przelatujące pomiędzy nimi iskry i spojrzał w górę.
Ona natychmiast odwróciła wzrok na trzymaną miskę. Jej twarz odzwierciedliła kolor sukni. Chyba też poczuła tę iskrę.

Woda z mokrego materiału skapnęła na jego rękę i kolano, przypominając mu o ranie, która wciąż potrzebowała jego uwagi.
Rzucił okiem na skaleczenie. Znajdowało się z tyłu jego ramienia, dlatego trudno było mu do niej dosięgnąć.
- Może powinieneś jednak zaczekać na Diggle’a? – zasugerowała blondynka, wzdrygając się na widok strużki krwi i wody cieknącej po jego ramieniu.
- Diggle pojechał podrzucić porywaczy gdzieś w pobliże posterunku. Jeśli będziemy czekać na jego powrót, mogę zdążyć wykrwawić się na śmierć – odpowiedział żartobliwie.
Jednak blondynka nie wyczuła sarkazmu w jego głosie. Wzięła sobie jego słowa do serca i wgapiała się w niego, jeszcze bardziej przestraszona niż chwilę temu.
- No przestań, przecież nie umrę od tego, Felicity. – Zaśmiał się krótko. – Uwierz mi, przeżyłem o wiele gorsze rzeczy. Myślałem, że już to wiesz.
Ledwie tydzień temu był postrzelony, pamiętał jak prawie się popłakała. Ale nie przywiązywał do tego większej wagi. Zauważył, że ona nie mogła patrzeć na niczyje cierpienie. Była wrażliwa i dbała o wszystkich. Przejmowała się nawet losem ukochanych osób każdego kryminalisty, którego złapał. Była smutna, kiedy Thea zacięła się kiedyś papierem. Więc nie okazywała mu wcale jakiejś szczególnej troski, bo czuła do niego coś specjalnego. Ale od kiedy to w ogóle chciał, by martwiła się o niego w ‘szczególny’ sposób? Tego nie wiedział. Wiedział tylko, że nie powinien oczekiwać takich rzeczy. A już w szczególności od niej.
- Wiem, ale… Diggle’a tu nie ma, a ja… naprawdę nie chcę, byś umarł…
Czy powiedziała słowa tak wielkiej wagi, bo czuła się winna? Przez to, że to ona zaproponowała, by poszedł dzisiaj uratować dziecko przed porywaczami? Albo czy po prostu obawiała się, że jeśli on tu umrze, ona nie wróci do domu jako anioł? Jakiekolwiek miała powody, jej wyznanie poruszyło w nim jakąś strunę. Niewinność w jej głosie, strach w oczach, sprawiły że chciał chronić ją przed całym złem tego świata. Wliczając w to niego samego.
- Nie umrę. – Przynajmniej nie dzisiaj.
Wzięła od niego ręcznik i zaczęła czyścić prawidłowo zranienie.
- Nigdy przenigdy… - dodała. Brzmiało to bardziej, jak prośba o złożenie jej obietnicy, niż stwierdzenie.
Poczuł uścisk w piersi i nie chciał uwierzyć, że spowodowały to jej słowa. Wolałby uwierzyć, że powodem było coś innego. Może to irytacja, którą czuł gdy mokry materiał przesuwał się po otwartej ranie.
Felicity odłożyła miskę oraz ręcznik na bok i wzięła apteczkę. Po założeniu rękawiczek, spojrzała z zakłopotaniem na medyczne przybory. Jeździła po nich palcami, próbując wykombinować kolejny krok. W końcu, po kilku sekundach, zawiesiła dłoń nad igłami w rogu pudełka.
- Myślę, że nie potrzeba żadnych szwów – podpowiedział jej.
- Właśnie. – Zamiast tego chwyciła antybiotyk w kremie i wacik. Podsunęła mu je przed twarz. – To? – Spytała.
Kiedy potwierdził, oczyściła brzegi rany wacikiem. Potem zaczęła ostrożnie nakładać krem na małe zranienie. Oliver syknął, gdy antybiotyk dotknął jego skóry.
- Przepraszam! – Szybko odsunęła dłoń.
On szybko chwycił jej uciekającą dłoń za nadgarstek.
- Nie, jest w porządku.
Powiodła wzrokiem do ich złączonych dłoni, a potem podniosła wzrok z powrotem na niego. – Ech… Oliver… Przepraszam, że kazałam ci ścigać tych porywaczy. Zostałeś ranny z mojej winy. Ich nazwisk nie było na liście i nie powinnam cię prosić…
- To nie twoja wina, Felicity. Może prędzej czy później i tak bym ich szukał. – ‘Może’ to dobre słowo. Bo nie był tego całkowicie pewny. Gdyby nie Felicity, ‘może’ nie narażałby się dla czegoś innego, niż jego własnej misji.
Przypomniał sobie, jaka była załamana, gdy usłyszała reportaż w wiadomościach. Według informacji, pięcioletni chłopiec został porwany w celu osobistej zemsty porywaczy na jego rodzinie. Przestępcy jakoś dowiedzieli się, że rodzina dziecka skontaktowała się z policją, pomimo zakazu. Zagrozili więc, że zabiją dziecko o zachodzie słońca, jeśli nie zostaną spełnione ich nowe, niedorzeczne warunki.
Szczerze – Oliver po raz pierwszy czuł się dumny z odniesionych ran. Kiedy oddał dziecko rodzicom i ujrzał ich uśmiechy, wiedział, że będzie nosił tę bliznę z poczuciem dumy.
- Ale nie powinnam.. – Spuściła wzrok na podłogę.
- To nic w porównaniu do tego, co mogło się stać temu dzieciakowi, jeśli Diggle nie zjawiłby się na czas. Pomogłaś uratować czyjeś życie. Więc nie martw się już dłużej. Okej? – Szukał jej wzroku, zacieśniając uchwyt na jej nadgarstku.
- Ale…
- Okej? – Zapytał ponownie, jeszcze bardziej delikatnie.
- Okej. – Wreszcie spojrzała na niego, niepewnie kiwając ‘tak’.
Uwolnił jej nadgarstek i pozwolił dłoni opaść. Ich spojrzenia były złączone jeszcze przez kilka uderzeń serca, aż w końcu wróciła do jego rany. Koncentrowała się na zadaniu, marszcząc czoło i nos.
- Gotowe! – Powiedziała po owinięciu ramienia bandażem.
Czuł, że bandaż był odrobinę zbyt luźny, ale na tamtą chwilę wystarczał.
- Dziękuję.
- Poczekaj! – Zbliżyła się do niego. Długie rozcięcie w sukni ukazywało jej lewą nogę niemal aż do połowy uda.
- Co? – Stała teraz tak blisko, że czuł jej ciepło na swej gołej piersi. Z każdym oddechem czuł zapach jej perfum. Z dużym wysiłkiem udało mu się skupić tylko na jej twarzy, a nie gdzieś niżej. Nie na głębokim dekolcie. Albo jej biodrach czy rozcięciu w jej sukni.
Przebiegła palcami po jego włosach. Prawie pozwolił sobie zamknąć oczy i poddać jej delikatnemu dotykowi.
- Masz zadrapanie na czole. Bardzo małe – Nałożyła odrobinę antybiotyku na to skaleczenie i on znowu syknął.
Oliver był pchnięty nożem, postrzelony, otruty i w pewnym momencie zostawiony na powolną śmierć tam na wyspie. Dlaczego robił wielkie halo z powodu odrobiny antybiotyku? Dlaczego zachowywał się dzisiaj jak małe dziecko? Czuł się kompletnie zażenowany swoją reakcją.
- Przepraszam… - Podmuchała na ranę, by ochłodzić pieczenie.
Usiadł, oczarowany jej urodą, ustami i jej delikatnością. Zastanawiał się, co by było, gdyby był tylko zwykłym facetem, a ona zwykłą dziewczyną poznaną w barze.
Nagle zapragnął, żeby nie było żadnej wyspy, listy, kupidynów i bratnich dusz. Zapragnął rzucić wszystko w cholerę, chwycić ją za biodra i pocałować te czerwone usta, które po prostu błagały o pocałunki. Ale to były tylko marzenia. Głupie, nic nie znaczące, kierowane hormonami marzenia samotnego mężczyzny. Nic więcej.
- Okej, zrobione – odsunęła się, wciąż spoglądając na draśnięcie.
- Czas więc chyba, bym się przygotował na wyjście do opery? – Zszedł ze stołu.
Cofnęła się jeszcze dalej od niego.
- Nie! Nie musisz. Jesteś ranny!
- Mówiłem ci, że to nic poważnego. Poza tym, ty jesteś już ubrana. – Rzucił na nią jeszcze jedno, długie spojrzenie. Byłaby wielka szkoda, gdyby musiała przebrać się w coś innego tak szybko. Oczywiście, bo Thea byłaby zawiedziona. Będzie zrozpaczona, jeśli Felicity nie pokaże się w ładnej sukience, którą dla niej wybrała.
- W porządku, po prostu zerwiemy w ciągu kolejnych dwóch tygodni. Myślę, że pójście na tą randkę i tak nie zrobi wielkiej różnicy. – Zdjęła rękawiczki i wyrzuciła je do kosza.
- A co z pokazaniem Laurel, że potrafię wysiedzieć na czymś czego nie cierpię, bo cię kocham? – Ostatnie wyrazy wyrzucił trochę zbyt naturalnie i zaskoczyło go to.
Patrzyła na niego przed bardzo długą chwilę, a potem zamrugała, jakby próbując wyrwać się z oszołomienia.
- Ale jesteś obolały… i myślałam, że tak naprawdę nie chcesz iść do opery?
- Bo nie chcę. – Powinien być w siódmym niebie, mając wymówkę by tam nie iść. Ale nie był. Nie chciał, aby Felicity dąsała się jutro przez cały dzień, bo nie wykonali jej planu. Już od jakiegoś czasu wyczekiwała na tę randkę. To miał być dzień, w którym zamierzał pokazać Laurel, że się zmienił. Randka, która pokazałaby jej, że nie był już tym samym egoistycznym Oliverem.
Felicity stała, wykręcając złoty naszyjnik pomiędzy palcami. Nie pasował jej nawet do sukienki, ale wciąż upierała się, by go nosić. A on, jak zawsze, czuł się nieszczęśliwie widząc ten nadajnik wiszący na jej szyi.
- A więc? – Jej miękkie zapytanie wyrwało go z mroku.
- To nasza ostatnia randka. – Miał nadzieję, że zrozumie, co próbował powiedzieć. Mimo że sam nie wiedział, co takiego chciał powiedzieć. Może potajemnie on też czekał na tą ‘ostatnią randkę’?
Zmarszczyła brwi, próbując rozwiązać tą skomplikowaną zagadkę.
- Jesteś pewien, że możesz iść? – Zapytała po sekundzie. – Znaczy się, możesz? Z tym? – Skierowała wzrok na jego obandażowane ramię.
- Tak. – Ledwie draśnięcie na czole i małe nacięcie na ramieniu nie powstrzymają go od pójścia dzisiaj do tej cholernej opery.
- Skoro jesteś pewien, to…
- Tak. Jestem pewien. – Wyszedł do łazienki, zanim zdążyła powiedzieć coś, by przekonać go do zostania.
To było naprawdę dziwne. Przez ostatnie dwa tygodnie, on jedyny protestował przeciw pomysłowi pójścia do opery, podczas kiedy Felicity była kompletnie podekscytowana. Natomiast dzisiaj tylko on nie chciał porzucić planu. A ona była gotowa tak po prostu się poddać. Tylko dlatego, że miał małą ranę na ramieniu.
Po wystrojeniu się, Oliver otworzył drzwi łazienki.
- Felicity? – Szukał wzrokiem blondynki.
Jednak na swojej drodze spotkał Diggle’a.
- A więc wciąż idziecie na to coś?
Felicity pojawiła się zza pleców Diggle’a, trzymając w dłoniach dopasowaną kopertówkę i operowe okulary.
- Mówiłam mu, że nie musimy – powiedziała, patrząc na niego przez miniaturowe soczewki.
- Biorę samochód – Oliver nie dał im odpowiedzi ani wytłumaczenia.
Niemal czuł pełne wyrzutu spojrzenie Diggle’a na plecach, kiedy wziął Felicity za rękę i poprowadził do wyjścia.
- Dig, zobaczymy się jutro rano. – Rzucił tylko, zanim otworzył drzwi i wyszedł na alejkę za fabryką, z Felicity u boku.
Dotarli do opery kilka minut przed rozpoczęciem. Na szczęście, w przeciwieństwie do balu charytatywnego w zeszłym miesiącu, nie kręcili się tu prawie żadni paparazzi. Dostali się więc do środka bez zbytniego zamieszania.
Weszli do salonu, gdzie zwykle zbierała się większość gości VIP.
- Ollie! – Zauważył Tommy’ego machającego do nich z drugiego końca pokoju.
Obok niego stała Laurel, uśmiechając się nerwowo.
- Och, ona już tu jest. I Tommy – wymamrotała Felicity.
Oliver nie był zaskoczony widząc ich tutaj razem. Tak było od zawsze. To Tommy zawsze zabierał Laurel do opery, bo ‘Ollie’ był samolubnym idiotą. Jednak teraz Oliver nie był już taki głupi. Wyraźnie widział, że po jego zniknięciu Tommy i Laurel zbliżyli się do siebie.
- Oczywiście, że już tu są. To my się prawie spóźniliśmy – wyszeptał Oliver, obejmując Felicity w pasie. – Cześć! – Odmachał i przeszedł przez pokój, by powitać starego przyjaciela i ex-dziewczynę.
- Hej – Felicity przywitała się z rezerwą, gdy zbliżyli się do nich.
Laurel zatknęła kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
- Miło cię znów widzieć, Felicity.
- Ciebie też – uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Czy mój stary kumpel trzyma cię gdzieś pod kluczem, Felicity? – droczył się Tommy.
Oliver tylko wybuchnął śmiechem. Ilekroć Tommy pytał, gdzie spotka Felicity, mówił mu że była z Theą lub załatwiała jakieś sprawy. Gdyby tylko wiedział, że Felicity przez cały ten czas żyła pod jego własnym klubem…
- Tamtej nocy na balu po prostu rozpłynęłaś się w powietrzu, a chciałem się upewnić, czy wszystko u ciebie w porządku? – Tommy wydawał się szczerze zaniepokojony o Felicity.
Lata temu, w typie Olivera były brunetki, a w typie Tommy’ego blondynki. Może to był jakiś umowny pakt, by nigdy nie startowali do tej samej kobiety. Sposób, by nie zagrozić ich przyjaźni. I o ile Oliver wiedział, cicha umowa działała całkiem nieźle w ich dzieciństwie i gdy mieli po dwadzieścia lat.
Oliver nie był pewien, czy gust Tommy’ego zmienił się przez te wszystkie lata. Niemniej jednak jego przyjazne zapytanie sprawiło, że objął Felicity jeszcze ciaśniej.
- Tak, wszystko okej. Byłam trochę zajęta… różnymi rzeczami – Felicity nie była najlepszym kłamcą. Unikała wzrokiem rozmówcy.
Laurel zmarszczyła brwi.
- Rzeczami?
- Hmm.. no wiesz… różnymi – Odpowiedziała Felicity, bawiąc się paskiem kopertówki.
- Hej, a co się stało z twoim czołem? – Tommy wskazał na zadrapanie na czole Olivera.
Czyli jednak nie przeszło niezauważone, jak myślał Oliver.
- Spadłem z… - nie mógł niczego wymyślić. Wydawał się być jeszcze gorszym kłamcą niż Felicity.
- Spadł z naszego łóżka zeszłej nocy. – Czy Felicity właśnie powiedziała ‘naszego’ łóżka? Czy to była tylko pomyłka, albo dawała z siebie wszystko udając zakochaną parę?
Ale dlaczego przez to przyciągnął ją bliżej do siebie?
- Naprawdę? – Tommy przeskakiwał wzrokiem pomiędzy Oliverem i Felicity. Miał bardzo bujną wyobraźnię. A już w szczególności, jeśli chodziło o aktywność w łóżku.
Felicity po prostu przytaknęła, nie mając pojęcia gdzie wybiegła wyobraźnia Tommy’ego.
- Wejdźmy może do środka. Myślę, ze przedstawienie właśnie się zaczyna. – Oliver szybko skierował rozmowę na inne tory, zanim zaczęli zadawać niewygodne pytania.
- Jeśli dobrze pamiętam, to nie cierpiałeś chodzić na takie rzeczy? – skrzywiła się Laurel.
Oliver obrócił Felicity i zaczął prowadzić w kierunku wejścia do sali koncertowej.
- Cóż, Felicity chciała zobaczyć operę. Nigdy żadnej nie widziała. Pomyślałem więc, dlaczego nie?
Usłyszał za sobą ciche westchnienie zaskoczonej Laurel. Felicity rzuciła mu podstępny uśmiech. Nie on jedyny wyczuł nutkę zazdrości w głosie Laurel.
Przy wejściu okazało się, że ich siedzenia są po przeciwnych stronach balkonu. Podczas gdy Loża Królewska była jak zwykle zarezerwowana dla rodziny Queenów, zaproszenie Tommy’ego było do Loży Platynowej na drugim końcu. Pomimo, że mogli po prostu usiąść w jednej loży, nikt tego nie zasugerował.
Obie strony były niechętne, by zaprosić drugą parę do swojej loży. Bez słów zgodzili się więc, by rozdzielić się do swoich własnych loż.
- Idziemy innymi schodami. – Tommy ujął dłoń Felicity. – Zobaczymy się później, Aniołku Olivera. – Złożył delikatny pocałunek na jej dłoni, rozśmieszając ją.
Oliver zauważył uśmiech zadowolenia na twarzy przyjaciela, gdy puścił dłoń Felicity i podał ramię Laurel. Był na niego zły jak nigdy przedtem. Ale był zły z powodu łatwości, z jaką ujął rękę Laurel, czy miało to coś wspólnego z chichotającą blondynką?
- Do zobaczenia później. – Uśmiechnęła się Laurel, gdy ruszyli w kierunku schodów do ich loży.
Kiedy zniknęli z zasięgu wzroku, Oliver odwrócił się do Felicity.
- A co to miało znaczyć?
- Co miało znaczyć? – Zmarszczyła nos, mrużąc do niego oczy.
- Chichotanie? – Nie, nie obchodziło go to, był tylko… ciekawy?
- To łaskotało – odpowiedziała wprost.
Łaskotki? Przewrócił oczami, gdy wchodzili po innych schodach.
Podczas gdy Bileter prowadził ich do Loży Królewskiej, Felicity podziwiała niemal stuletnią konstrukcję budynku.
- Cieszę się, że podoba ci się architektura. Uwierz mi, że nic więcej nie jest tu warte uwagi. – Oliver poprowadził ją do ich siedzeń.
Dziewczyna rozejrzała się wokoło przez swoje operowe okulary.
- Spójrz, tam są! – Felicity wskazała na Laurel i Tommy’ego siedzących na dalekim końcu balkonu. – Myślisz, że mogą nas stamtąd zobaczyć?
- Jeśli ty możesz ich tam dojrzeć przez te szkiełka, to ona też może ciebie. Jeśli chce.
Felicity odłożyła okulary.
- A myślisz, że zobaczą jeśli weźmiemy się za ręce?
Oliver dokładnie wiedział o co pyta i dlaczego. Betonowa barierka przed nimi zakrywała ich od pasa w dół. Jeśli trzymaliby się za ręce pomiędzy siedzeniami, Laurel nie mogłaby ze swojego miejsca tego zauważyć. Splótł więc jej palce ze swoimi i uniósł jej dłoń do ust.
- Zauważy, jeśli zrobię to.
Pocałował miękką skórę jej dłoni. W trosce o skuteczność jej planu, oczywiście.
Jednakże, jego pocałunek nie wykrzesał z niej żadnego śmiechu.
Co? To nie łaskotało? Odwrócił się do niej. Był ciekawy, dlaczego nie zareagowała tak samo jak wcześniej, na całus od Tommy’ego.
Zamiast tego przyłapał ją na gapieniu się na niego, była kompletnie zaskoczona jego gestem. Jakiś tajemny błysk w jej oku kazał mu pochylić się bliżej. Nieświadomie oblizał wargi, czując nagłe spragnienie i głód, jakiego jeszcze nigdy nie czuł. Nie potrafił nazwać tego uczucia, ale stanowczo nie miał nic przeciwko.
Nagle na suficie zgasło kilka lamp, pomagając mu wrócić do rzeczywistości. Rzeczywistości w której siedział w Loży Królewskiej w operze, z blondynką, próbując wzbudzić zazdrość w swojej bratniej duszy.
Dłoń dziewczyny wyślizgnęła się z jego uchwytu.
- Chyba się zaczyna… - wyjąkała, pochylając się lekko ku barierce, by spojrzeć na scenę poniżej.
Publiczność biła oklaski. Kurtyna powoli poszła w górę, ukazując bardzo imponującą scenografię. Orkiestra zaczęła grać, a mężczyzna przebrany w szatę śpiewał do melodii.
- Co on mówi? – spytała Felicity.
- Nie mam pojęcia. – Oliver patrzył tępo na śpiewaka operowego.
Przez pierwsze kilka minut Felicity usilnie starała się polubić i zrozumieć sztukę. Jednakże, tak jak się spodziewał, po jakichś piętnastu minutach usłyszał jak ziewa.
- Ale to jest nudne.
Rzucił jej uśmieszek w stylu ‘a nie mówiłem’, na co odpowiedziała cichym pomrukiem niezadowolenia.
Scenografia i kostiumy zmieniały się. W połowie trzeciego aktu, Oliver poczuł jak coś ciężkiego i puszystego delikatnie oparło się na jego zranionym ramieniu. Spojrzał w bok i odkrył, że była to Felicity. Dziewczyna zasnęła i jej głowa opadła w jego kierunku. Przesunęła się na jego ramieniu i cicho skrzywił się z bólu. Potem powoli podniósł rękę spod jej głowy i położył na jej ramieniu. Pomruczała coś, a potem opadła, opierając głowę o jego bok.
Kiedy spała wtulona w niego, na jej twarzy zagościł uśmiech. Wyglądała na pogrążoną we śnie i Oliver zastanawiał się o czym mogłaby śnić kobieta taka jak ona. O lodach miętowych? Powrocie do domu? Gdziekolwiek to było. Albo śniła o kimś, na kim jej zależy?
Nie miał śmiałości, by pomyśleć, że może śni o nim. Bo dlaczego? Niby kim on dla niej był? Przepustką, by odzyskać skrzydła? Kimś, kogo śledziła?
Tak czy siak, uśmiechnął się, czując radość. Felicity miała moc sprawiania, że czuł się bardzo ludzki. I sam ten fakt go przerażał.
Z westchnieniem skierował wzrok na Lożę Platynową, gdzie siedziała Laurel. Nie miał pewności, czy Laurel skupiała się na nim, czy na scenie. Było za ciemno i siedzieli za daleko od siebie. Ale zdał sobie sprawę, że dystans pomiędzy nimi był nie tylko fizyczny. Nie istniał tylko dlatego, że siedzieli po przeciwnych stronach balkonu. Nie tylko z tego powodu czuł się odseparowany od dziewczyny, którą kiedyś kochał. Był jeszcze inny powód. Ale bał się w to zagłębiać.
Lament aktorki nad śmiercią swojego kochanka, zwrócił uwagę Olivera ku scenie. Zaraz potem kurtyny opadły i tłum zgotował owacje. Nawet wśród ogłuszających oklasków Felicity wciąż słodko spała, uczepiona jego ramienia.
Siedział tam aż prawie wszyscy wyszli z sali. Ale kiedy bileter zajrzał do środka po raz trzeci, w końcu zdecydował się ją obudzić.
Odsunął kilka kosmyków z jej twarzy i wyszeptał do ucha:
- Felicity, obudź się, czas wracać do domu.
Ciężko otworzyła oczy.
- Hmm? Co? Okej… - Powoli odsunęła się od niego. – Jestem głodna.
- Kupimy coś po drodze do kryjówki. – Uśmiechnął się, myśląc o pierwszej nocy, gdy ją poznał. Pamiętał, jak zakochała się w jego ulubionym smaku lodów. Pamiętał, jak bezwstydnie zlizała lody z jego palca. – Może załatwimy też jakieś lody?
- O tak. – Stanęła z uśmiechem na twarzy.
Nie widzieli ani śladu Tommy’ego i Laurel, gdy wyszli z opery. Felicity była zbyt śpiąca, by się przejmować, czy ich plan wypalił. Ani razu o tym nie wspomniała, ani nie zadawała pytań.
Kiedy dotarli do samochodu, po prostu wpadła do środka i zwinęła się w siedzeniu.
- Jak tam twoje ramię? – spytała chwiejnie, zamykając oczy.
- Lepiej, myślę. – Obrócił się do niej, ale już spała. Zdjął swój płaszcz i okrył ją. Zamruczała prawie jak kot i wtuliła się w niego. Wątpił, by ktoś jeszcze mógł wyglądać jednocześnie tak uroczo i zmysłowo jak Felicity.
Wyjechał z parkingu, planując jechać do kryjówki, ale po kilku minutach zdał sobie sprawę, że droga wcale tam nie prowadziła. Jechał do rezydencji Queenów.
Obiecał sobie, że nigdy więcej nie pozwoli Felicity spędzić nocy w swoim domu. To jednak niekoniecznie znaczyło, że nie może jej zabrać do siebie na tosty i może kilka łyżek lodów miętowych.

10 komentarzy :

  1. No witaj znowu :D
    Muszę przyznać, że jestem (mile) zaskoczona tym, że w tak krótkim czasie dałaś kolejny wpis.
    Czekam z niecierpliwością, aż w końcu zjawi się Kupidyn i powie :"Felicity spieprzyłaś sprawę. Teraz bratnią duszą Olivera jesteś TY ! A więc musisz zostać na Ziemi i żyć z nim długo i szczęśliwie." xD Taka moja wersja.
    Jest jeszcze sprawa Olivera. W tym opowiadaniu pokazał coś właśnie z takiego baardzo oryginalnego Olivera. To trochę dziwnie, ale czytając poprzednie czułam jakby to byli inni bohaterowie. Może dlatego, że Felicity tutaj nie ma ciętego języka, który tak bardzo ubóstwiam ? No nic...
    Wielki plus dla Ciebie za tłumaczenie. Podoba mi się to, że nie zajmujesz się tylko jednym opowiadaniem, ale kilkoma. To takie wyjątkowe. Prawie nigdzie nie znajdziesz takiej sytuacji
    Pozdrowionka :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, jeszcze trochę musimy poczekać na szczęśliwe zakończenie ^^ nie bez powodu w serialu trwało to trzy sezony ;)
    Oliver i Felicity są trochę inni od oryginału, bo mniej mówi się tutaj o ich pracy i wrogach do pokonania, a duża uwagę zwraca na ich przemyślenia i romantyczne gesty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. awww jakie słodkie :3 nie mogę doczekać się kiedy w końcu będą razem

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy następny rozdział? Nie mogę się doczekać!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. halo autor jeszcze żyje?

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, żyję ;) Ale nie mam ostatnio czasu (jestem w klasie maturalnej). Dlatego potrzebuję jeszcze kilku dni na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń