piątek, 26 lutego 2016

Cupid's Angel 11


Źródło: https://www.fanfiction.net/s/10060475/11/Cupid-s-Angel

Rozdział 11
Swędziało ją całe ciało. Paliło w gardle. Jej język nieco spuchł i zdrętwiał, ale przy odrobinie wysiłku udało jej się odezwać na głos.
- Oliver, czy ja… umieram?
Coraz trudniej przychodziło jej oddychać. Czuła się jakby ktoś próbował udusić ją na śmierć, jak gdyby ściskał jej płuca od środka.
Nie mogła pojąć, co się z nią działo. W jednej chwili szczęśliwa jadła z Oliverem kanapki z masłem orzechowym i galaretką, a w następnej z trudem łapała powietrze w jego ramionach.
- Felicity – przywołał dziewczynę, wnosząc ją do budynku z jasnym światłem i białymi ścianami. Trzymał ją ciasno w swoich ramionach i tulił do piersi, jedną rękę trzymając pod jej plecami, a drugą pod kolanami. Przylgnęła do jego ciepłego i szybko bijącego torsu, zamykając oczy, by uniknąć oślepiającego światła nad nimi.
- Nic ci nie będzie – obiecał.
Otworzyła zmęczone powieki tylko po to, by na niego spojrzeć. Ledwie mogła skupić wzrok, ale nadal dostrzegała jego zaciśniętą szczękę i ściągnięte brwi. Żałowała, że nie była wystarczająco w formie by zrozumieć, co tak naprawdę mówiła jego mina.
Do jej uszu dobiegł dźwięk szaleńczych kroków i mnóstwa głosów. Chwilę później, jej ciało zostało ułożone na jakimś łóżku. W ramach protestu uczepiła się koszuli Olivera. Nie chciała go opuścić.
- Nigdzie się nie wybieram. Będę tuż przy tobie. – Gdy usłyszała jego uspakajające zapewnienia, puściła go. Dreszcz przebiegł po jej ciele, gdy poczuła zimne prześcieradło. Spojrzała na siebie. Jej strój był zmięty, a na rękach i nogach pojawiały się jej czerwone plamki.
- Co się.. ze mną… dzieje? – Zapytała, dysząc między słowami.
Wokół niej kręciło się kilka obcych twarzy. Patrzyli na nią pytająco. Mężczyzna z wąsem zaświecił jej latarką w oczy i Felicity zaczęła panikować.
- Kim… wy jesteście, ludzie?
- Nie bój się, jesteśmy tu, by ci pomóc – powiedział jej mężczyzna.
- N-n-nie mogę... - Zaczęła trząść się jeszcze gorzej i dzwonić zębami.
- Ona ma wstrząs anafilaktyczny! – Krzyknął ktoś inny.
Potrzebowała Olivera. Musiała go zobaczyć, wiedzieć że nie jest sama.
- Ol… Olive… er! – Gorączkowo szukała go, walcząc o oddech, usiłując odzyskać kontrolę nad swoim ciałem.

Nagle poczuła ukłucie igłą i jęknęła krótko. Cokolwiek to było, uspokoiło jej ciało i pomogło ustąpić bólowi i odrętwieniu. Po krótkiej chwili jej powieki stały się ciężkie i zamazał jej się obraz przed oczami.
Felicity poczuła, że ktoś chwycił ją za rękę. Nawet bez patrzenia wiedziała, że to Oliver i od razu poczuła się bezpieczniej. Potem inna, o wiele mniejsza dłoń przebiegła po jej czole. Powiodła wzrokiem ku jej właścicielowi i napotkała zapłakane oczy Thei. Prawie zapomniała, że Thea też z nimi była.
Mętnie pamiętała, jak Thea przybiegła do kuchni słysząc rozpaczliwe krzyki Olivera o pomoc.
- Ollie i ja upewnimy się, że wszystko z tobą w porządku – młodsza Queen posłała jej uspokajający uśmiech.
Felicity nie znała zbyt wielu ludzi. Niemniej jednak, widok dwóch z trójki, której najbardziej tutaj ufała, przy sobie, uspokajał ją. Miała pewność, że wszystko wyjdzie na dobre.
- Świetnie – wymamrotała słabo, przesuwając wzrok wśród nieznanych twarzy, by ujrzeć znowu Olivera. W końcu go znalazła. Stał blisko, wciąż ściskając jej dłoń, wpatrując się w nią z zaniepokojeniem.
Przez ostatnie kilka tygodni zbliżyli się do siebie. Może i nie mogła znaleźć nazwy dla ich ‘związku’, nie wiedziała nawet, czy mogła to nazwać ‘związkiem’, ale nie byli w tym samym miejscu, jak gdy się poznali. Te wszystkie dni spędzone w kawiarni, rozmowy, uśmiechy i trzymanie dłoni, jak i te dni, noce spędzone z nim w kryjówce, coś w niej zmieniły. W chwilach takich jak ta, kiedy na nią patrzył, chciała wierzyć, że on też czuł tą zmianę w ich niecodziennych relacjach.
Zmusiła się do uśmiechu i ścisnęła jego dłoń, by dać mu znać, że wszystko w porządku. Zebrał się w sobie i uśmiechnął się słabo, ściskając lekko jej dłoń w odpowiedzi.
- Wkrótce wydobrzejesz – mężczyzna noszący biały kitel i okulary zjawił się znikąd, zasłaniając jej Olivera. Lekarz? – Zgadywała Felicity pomimo zamroczenia i w końcu zdała sobie sprawę, że jest w szpitalu.
- Upewnij się… że nie umrę zanim… - Wyschło jej w gardle i dostała chrypki. Musiała przerwać na chwilę, by zebrać głos. – Nie chcę umrzeć zanim… skończę to… po co tu się zjawiłam.
Jeśli teraz by umarła, Oliver mógłby nigdy nie znaleźć swojego szczęścia. Mógłby nie odzyskać swojej prawdziwej miłości, Laurel. Coś ukłuło ją w piersi na tę myśl i nie miała pojęcia, dlaczego. A może wiedziała, tylko była zbyt przestraszona by to przyznać.
- Cii… szz… odpocznij sobie – głos Olivera przeszedł w szept. Ukołysał ją do snu.
Słyszała mężczyznę i kobietę, z pewnością lekarzy, krzątających się wokół niej. Nałożyli jej na nos i usta jakąś aparaturę i natychmiast jej płuca odetchnęły. Nie musiała się już tak męczyć z oddychaniem.
- I nie chcę… znowu cię nie widzieć – wymamrotała niewyraźnie. Nie wiedziała, czemu to powiedziała. Ani czy ktoś to usłyszał przez maskę na jej ustach. Ale nie myślała o tym zbyt długo, bo porwał ją sen.
Otworzyła zaspane, ciężkie powieki czując ciągnięcie za rękę. Gdzie był Oliver? I Thea? Gdzie się wszyscy podziali? Rozejrzała się zdezorientowana i zobaczyła, że jest sama w szpitalnej sali.
Nie miała już na sobie cudownej czerwonej sukni, a jedną z tych błękitnych szpitalnych koszul. Pokój wydawał się inny, niż zapamiętała. Nie żeby dużo pamiętała. Wszystko stało się w takim pośpiechu.
Mimo to, przypominała sobie wystarczająco, by mieć pewność, że coś tu nie pasowało. Było dziwnie cicho i jasno.
- Felicity. – Cień mężczyzny ukazał się na ścianie obok niej i pobiegła oczami ku oknu. Zasłony były całkowicie odsunięte. Słońce wpadające przez szybę uniemożliwiało jej rozpoznanie osoby stojącej przed nim.
Kusiło ją, by zerwać się z łóżka i uciekać, ale niestety nie mogła nawet ruszyć nogami. Nie mogła zebrać sił na nic więcej niż krzyk.
- Oliver! - Rzuciła okiem na wyjście, mając nadzieję, że wpadnie przez zamknięte drzwi i ją uratuje. – Oliver! – Krzyknęła ponownie.
- Witaj, Felicity. – Postać wyłoniła się z cienia i Felicity poznała tego człowieka – nie, bóstwo.
- Kupidyn?
- Wszystko w porządku? – Rzucił jej swój zwyczajowy uśmiech i rozłożył wspaniałe skrzydła.
Zaniepokojona dziewczyna uczepiła się kołdry, bojąc się, że siłą wyciągnie ją z łóżka i zabierze ze sobą.
- O nie! Czy ja umarłam? Czy umarłam zanim skończyłam swoje zadanie? Nie… nie! Muszę pomóc Oliverowi! Nie mogę odejść! Nie mogę go tak zostawić! - Pamiętała, jak wcześniej był załamany. Nie miała nawet szansy odpowiednio się pożegnać. - Nie mogę! Nie chcę go opuścić!
Kupidyn pytająco uniósł brew.
- Mam na myśli, jeszcze nie teraz! – Wyjaśniła szybko, ale poczuła się, jakby właśnie okłamała swojego szefa. Czy naprawdę chciała tu zostać? Na zawsze? Nie! Szybko odegnała tę myśl do ciemnego zakamarka umysłu.
Bóg miłości zaśmiał się.
- Nie martw się, nie umarłaś. To tylko sen.
-Och? – Wbiła wzrok w blond bóstwo.
Przez minione kilka tygodni doświadczyła wielu snów. Z większości pamiętała tylko fragmenty i nie miały większego sensu. Niektóre odeszły w niepamięć gdy tylko otworzyła oczy. Ale kilka – jak ten, który miała wcześniej, kiedy spała przytulona do Olivera w operze, nie mogła zapomnieć nawet jeśli by próbowała.
Śniła o nich obojgu, leżeli na jego łóżku – komfortowym, wielkim łóżku w jego pokoju. Co mieli ubrane, albo czy w ogóle coś na sobie mieli, tego nie była pewna. Ale czuła, że jej nogi były splecione z jego.
W tym konkretnym śnie, rysował leniwie wzory na jej nagich ramionach, podczas gdy jej dłonie odkrywały rysy jego twarzy.
Przysunął się bliżej i złożył zgrabny pocałunek na jej policzku. To dziwne, jak jego pocałunki przesyłały elektryczne iskierki w dół jej kręgosłupa nawet w snach. Jak jej skóra wręcz płonęła na dotyk jego ust, dłoni – w jej snach i w prawdziwym życiu.
- Nie jestem prawdziwy. – Kupidyn podszedł jeszcze bliżej.
To wyjaśnia tajemniczość, pomyślała Felicity.
- Więc, nie jesteś tu po to, by zabrać mnie z powrotem? Wciąż zostały mi trzy miesiące, prawda?
Kiedy niecierpliwie czekała na odpowiedź, pokój zmienił się w nieznane jej miejsce. Pokój ze szklanymi ścianami i czarnymi płytkami. Mężczyzna, którego rozpoznała jako Kupidyna zaledwie sekundę temu, nie wyglądał już jak on. Przemienił się w mężczyznę noszącego jakąś zasłonę na twarzy. Kaptur? Czy to był ‘Arrow’? Czy był to Oliver?
Nieznajomy położył dłoń w rękawiczce na jej szyi, na pulsie. Dyszała, czując ciasny uścisk.
- Nie pozwolę ci wrócić do domu, Felicity! – Zaczął ją dusić. – Nie mogę pozwolić ci odejść!
Jego głos był tak głęboki, jak Olivera, gdy zakładał kaptur, ale – ale to nie mógł być Oliver! On by tego nie zrobił! Nie zraniłby jej! To nie mógł być on?
To nie on! To niemożliwe!
Kopała bezskutecznie nogami, próbując sprawić, by puścił jej szyję. – Nie! – Powtarzała zachrypłym głosem, aż nie mogła już mówić.
- Felicity… Obudź się! Śnił ci się koszmar – Głos Olivera wyrwał ją ze snu.
Bolała ją głowa, jakby znowu miała kaca i mącił jej się wzrok. Zamrugała kilka razy i powoli przetarła oczy wierzchem dłoni. Kiedy mgła spadła jej z oczu, zobaczyła wpatrzonego w nią Olivera.
- Dzień dobry – przywitał się. Czuła się, jakby była śpiącą królewną, a on jej księciem z bajki, który czekał, aż się obudzi.
Chyba musiała powiedzieć Thei, że ma już dość maratonów filmów Disneya. Te historyjki były słodkie, ale mieszały jej w głowie. Zdecydowanie wpływały na nią w niebezpieczny sposób.
Potarła szyję, nagle przypominając sobie zimną rękę, która dusiła ją w koszmarze. Wciąż czuła bezduszny uścisk nieznanego mężczyzny z horroru. Jednak teraz, o dziwo, zdenerwował ją fakt, że na jej szyi nic nie było. Zniknął jej złoty naszyjnik. - Oliver! – Zgubiła go! Jej cenny naszyjnik od Olivera zniknął! Może i był to nadajnik, a motywy Olivera były fałszywe, kiedy jej go podarował, ale przywiązała się do niego – za bardzo.
- Hej, spokojnie… mam go. Możesz go założy jak stąd wyjdziesz – odpowiedział Oliver, czytając jej w myślach, na co tylko wpatrzyła się w niego ze zdziwieniem.
Jego zazwyczaj jasne oczy wyblakły przez brak snu i niepokój. Wciąż miał na sobie tą samą koszulę i spodnie, które ubrał na ich randkę w operze. Dwa górne guziki były odpięte, a rękawy podwinięte. Muszka, którą pamięta ostatnio wiszącą luźno na szyi, znikła.
- Felicity? – Prześledził linię jej szczęki opuszkami palców. Tak delikatnie, jakby bał się, że ją uszkodzi. Widok mężczyzny, który potrafi odbierać życia skinięciem palca, będącego tak delikatnym i miękkim powinien zaskakiwać. Ale ona nie była zaskoczona. Wiedziała, że był kimś więcej niż tylko ‘Kapturem’. Wiedziała, że wcale nie był ‘Olliem’, jak udawał przed resztą świata.
Był tym mężczyzną, który stał przed nią.
- Dobrze się czujesz? – spytał.
- Hmm… - Wtuliła się w jego dotyk, zatrzymując jego dłoń w zagięciu szyi. – Teraz tak – wyszeptała, zamykając na sekundę oczy, by zachować tę chwilę w pamięci.
Za około miesiąc odejdzie, musiała więc się upewnić, że nie zapomni takich krótkich momentów. Kiedy jej czas na ziemi dobiegnie końca, do domu będzie mogła zabrać tylko wspomnienia.
- Dobrze. – Słaby, ale szczery uśmiech ożywił twarz Olivera i uśmiechnęła się do niego. Skupili wzrok na sobie nawzajem, mówiąc rzeczy, których raczej nie wiedzieli jak powiedzieć na głos.
- Oliver, co się stało? – Zauważyła, że jego uśmiech znikał. Często się to działo. Nigdy nie pozwalał sobie na szczęście zbyt długo.
Odwrócił od niej wzrok.
- Miałaś reakcję alergiczną na orzechy.
Z jakiegoś powodu zabrzmiało jej to głupio. Przeszła przez takie piekło z powodu odrobiny masła orzechowego?
- Co? – Felicity zaśmiała się krótko i przerwała. Jej wzrok padł na pełną poczucia winy minę Olivera. Chwilę zajęło jej pojęcie, że winił się za to wszystko. Myślał, że był odpowiedzialny za jej chorobę, bo tamtej nocy poczęstował ją pechową kanapką? Wydawało się, że zapomniał jak sama błagała go, aby jej tą kanapkę zrobił.
Felicity zobaczyła, jak ktoś w telewizji jadł kanapkę z masłem orzechowym i galaretką, i od tamtej pory zapragnęła taką spróbować. Pierwszej nocy, gdy zrobiła nalot na kuchnię Olivera, słoik po maśle orzechowym był pusty. I nigdy nie miała szansy tego wypróbować. Dlatego tak nalegała, by zjeść jedną zeszłej nocy.
- Hey. – Położyła dłonie po obu swoich bokach i spróbowała się odepchnąć do pozycji siedzącej. Oliver szybko pomógł jej zmienić pozycję i położył jej poduszkę pod plecy. Złapała jego dłoń, zanim się odsunął. – To nie twoja wina. Nie wiedziałeś. Przecież nawet ja nie wiedziałam – zaprotestowała, splatając ich palce i kładąc ich dłonie na swoich kolanach.
- Ale czuję, że powinienem się czegoś domyślić – Próbował znowu unikać jej wzroku.
Pociągnęła go za rękę i zmusiła do spojrzenia na siebie.
- Nie pamiętam, żebyś mnie zmuszał do jedzenia? – zakwestionowała go.
- Ale, ty mogłaś… - Jego dłoń stała się sztywna i chłodna. Przez zaledwie sekundę opuścił wzrok na ich dłonie. - Umrzeć… - Wymamrotał, w końcu podnosząc głowę, by na nią spojrzeć. Widać było, że z trudem wypowiedział to słowo. Kiedy zmierzał się z najbardziej niebezpiecznymi przestępcami w mieście, był zacięty i nieustraszony. Ale teraz, kiedy tu stał, był dokładnie przeciwieństwem.
Rzadko widziała go w takim stanie – tak przestraszonego i załamanego. W sumie to widziała go tak wcześniej tylko raz. Było to zaraz po tym, jak uratował ją od tych dwóch napastników w Glades.
- Ale nie umarłam – zauważyła, przybierając kolejny dzielny uśmiech. – Uratowałeś mnie. Przyniosłeś mnie tutaj. Uratowałeś mnie tak samo jak wtedy, gdy napadli mnie ci dwaj mężczyźni w Glades. – Zamierzał odsunąć rękę, odsunąć się cały, ale ona jeszcze bardziej nie zamierzała pozwolić mu się ruszyć. Trzymała mocno jego dłoń.
Wypuścił ciężko powietrze i pochylił się do niej bliżej. Otoczył ją jego zapach. Owładnęła ją bliskość. Serce biło jej szaleńczo, gdy jego twarz zatrzymała się zaledwie centymetry od jej twarzy.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz – wyszeptał głosem pełnym różnych emocji.
Żołądek wywinął jej koziołka, a głowa bolała ją snucia domyśleń na podstawie jego słów. Oliver położył wolną rękę na jej ramieniu i to dziwne uczucie znów przebiegło wzdłuż jej kręgosłupa. Tak szybko ogarnęło ją ciepło, że obawiała się iż za moment ta licha szpitalna kiecka stanie w płonieniach.
- Felicity – wypowiedział jej imię w swój wyjątkowy sposób i stopniowo zamknęła oczy. Łóżko zapadło się pod nią. W jej głowie przewijały się jak zwiastun filmu te kilka razy, gdy ich usta się zetknęły. Połknęła ślinę, gdy oczekiwanie wzrastało.
Jego usta spoczęły na jej czole, powodując kolejną falę gorąca. Tym razem od stóp do głów. Czuła się żywa, wolna, szczęśliwa i, o ironio, zawiedziona, gdzie wylądowały jego usta.
Kiedy w końcu otworzyła oczy, Oliver siedział obok niej. Jego twarz wciąż pochylała się blisko, od jego ust dzieliły ją zaledwie milimetry.
- Jaki amorek pozwala, by jego aniołek wpadł w kłopoty i tylko patrzy? Jaki amorek dopuszcza kogoś takiego jak ty, w pobliżu kogoś takiego jak ja? – Niemal warknął, nie spuszczając wzroku z jej ust.
Przyspieszył jej oddech, a policzki rozgrzał rumieniec. Oblizała wyschnięte usta i zmusiła się do odpowiedzi.
- On wie rzeczy, o których nam się nie śniło – wyszeptała cicho, bojąc się, że jeśli za bardzo ruszy ustami, przez przypadek otrze się o jego intrygujące wargi. – Może ufa, że zadbasz o moje bezpieczeństwo. Może wierzy w ciebie, jak ja wie… - Urwała, widząc w jego oczach błysk czegoś pełnego mocy i magnetycznego przyciągania.
- Felicity… - Znów wypowiedział jej imię, jakby była czymś bardzo cennym.
- Juhu! W końcu się obudziłaś! – Podekscytowana Thea wparowała do pokoju. W jednej ręce ściskała wielkiego pluszowego misia, a w drugiej balon w kształcie serca.
W mgnieniu oka Oliver stanął na nogi.
- Thea? Myślałem, że poszłaś do domu? – Odsunął się od łóżka i stanął z rękami dziwnie wiszącymi po bokach.
Za Theą do pokoju wszedł Diggle. Skinął do Felicity i stanął przy drzwiach, prezentując swoją najlepszą pozę ochroniarza.
- Byłam, ale już wróciłam – przynoszę prezenty! – Młoda dziewczyna uniosła misia i lekko potrząsnęła balonem. – Jak się czujesz? – Zapytała, odsuwając Olivera na bok i zajmując jego miejsce.
- Okej… - Odpowiedziała Felicity, wpatrując się w swoje dłonie. Już tęskniła za kojącym dotykiem Olivera. Czy to normalne? Albo to symptom tego uczulenia na orzechy? Albo może to efekt uboczny ludzkich leków, które jej podali? Nie ma bata, by to mrowienie na całym ciele uznać za normalne.
- Nieźle nas wczoraj nastraszyłaś . – Thea położyła misia na szafce obok jej łóżka i przywiązała balon do zagłówka. – Chciałam dać ci kwiaty, ale nie wiedziałam czy masz jakieś inne alergie. Więc… pomyślałam, że dam ci to. Tak dla bezpieczeństwa.
Felicity wyciągnęła głowę, by przeczytać srebrny napis na balonie.
- „To dziewczynka”? – przeczytała na głos.
- Tylko tyle mieli w sklepiku z prezentami. Wybacz. – Thea odwróciła się do Olivera z zakłopotanym uśmiechem. Wpatrywał się w różowy balon w kształcie serca jakby się mocno rozmarzył. – Hej, Ollie, rozmawiałeś z lekarzem? Pielęgniarka powiedziała, że Felicity może będzie w stanie wrócić dzisiaj do domu.
- Ech… co? – Przez chwilę Oliver przesuwał wzrokiem pomiędzy Felicity i balonem.
- Nie ważne, porozmawiamy z lekarzem później. – Młodsza Queen przewróciła oczami i usiadła na krześle obok łóżka. – Właśnie, Felicity, nie wiem czy pan Humorzasty ci powiedział, ale miałaś reakcję alergiczną na orzechy. To dla ciebie oznacza koniec orzechów i masła orzechowego! – Zaleciła Thea.
Masło orzechowe może i nie było ulubionym przysmakiem Felicity, ale myśl, że nie mogła go już nigdy znowu spróbować, sprawiała że jeszcze bardziej go tego chciała.
- Nigdy? Albo dopóki nie wydobrzeję? Albo tak jak wtedy, kiedy powiedziałaś mi że powinnam trzymać się z dala od kofeiny w te dni, bo kofeina wzmaga skurcze?
Felicity zauważyła, że obaj mężczyźni w pokoju rzucali sobie dziwne spojrzenia i przebierali nogami, jakby zamierzali zwiać.
Thea pochyliła się w krześle.
- Chyba musimy znowu odbyć jedną z tych dziewczyńskich rozmów, wkrótce – wymamrotała przez zaciśnięte zęby.
Felicity spojrzała oniemiała na brunetkę. Kolejna taka rozmowa? Co takiego powiedziała tym razem?
- Może ja… sobie… pójdę i… - Diggle zamarł i prędko wyszedł.
- Chyba wystraszyłaś ochroniarza Ollie’go. – Zażartowała Thea, chwytając magazyn ze stolika obok. – Więc… - Zaczęła zwyczajowo przerzucać błyszczące strony. – Ollie, czy ona wraca dzisiaj z nami do rezydencji?
Myśl o powrocie do rezydencji nie wydawała się najlepszym pomysłem. Nie tylko dlatego, że Felicity bała się znów spotkać Moirę Queen. Cóż, może odrywało to znaczącą rolę. Jednakże Moira Queen nie była jedynym powodem, przez który Felicity bała się powrotu do rezydencji.
Zeszłej nocy, siedząc sobie na krześle barowym w kuchni, patrząc jak Oliver robi jej kanapkę, zapragnęła różnych rzeczy. Zapragnęła rzeczy, o których wcześniej nawet nie myślała – domu, rodziny, kogoś, z kim dbaliby o siebie nawzajem. To pragnienie nie mogło się równać z lodami miętowymi. To było o wiele bardziej skomplikowane.
Ciągle sobie wyobrażała, jak budziłaby się każdego ranka, szła do kuchni i spotykała tam Olivera. Wyobrażała sobie Olivera robiącego jej każdego ranka śniadanie i przekąski w środku nocy. Te nowe potrzeby i pragnienia przerażały ją. Sprawiały, że nie chciała postawić nogi w ich rezydencji.
Nigdy nie przypuszczała, ze będzie czegoś pragnąć. Może chciała tych wszystkich rzeczy, bo wiedziała że tak naprawdę nie może ich mieć – nigdy.
Tak jak teraz chciała orzechy, bo wiedziała, że już nie może ich mieć.
- A więc to prawda? – Odezwał się lodowaty głos w drzwiach. Stała tam wielmożna pani Queen z perfekcyjnie ułożonymi włosami i idealnym strojem. Moira Queen miała chłodną aurę, przez którą wszyscy w jej otoczeniu czuli się jak jej podwładni.
- Mama? – Dzieci Queen obróciły się w tym samym momencie, odzwierciedlając ten sam szok na twarzy.
Moira spojrzała gdzieś nad głową Felicity i skrzywiła się.
- I w dodatku jest w ciąży? – Splunęła jadowicie.
Dłoń Felicity powędrowała do jej brzucha.
- Jestem w ciąży?
Nic, co mówiła jej Thea, nie sugerowało, że można zajść w ciążę po zjedzeniu orzechów.
- Nie! Ona nie jest w ciąży – powiedział Oliver surowym głosem.
Szok Felicity szybko opadł na te słowa, jednak uświadomienie sobie, że może czegoś takiego nigdy nie doświadczyć, mocno ją uderzyło. Poklepała płaski brzuch, czując pustkę, której nigdy wcześniej nie czuła.
- To tylko… jedyny balon, jaki mogłam znaleźć. – Thea spojrzała na matkę z poczuciem winy.
- Więc dlaczego ją poślubiłeś, jeśli nie jest w ciąży? Dlaczego ją poślubiłeś, nic nie mówiąc własnej matce? – Moira spojrzała na syna, żądając wyjaśnień.
- Nie poślubiłem jej! – odpowiedział szybko Oliver.
Jego matka westchnęła z jedną ręką na piersi. Wyglądała, jakby kamień spadł jej z serca na wieść, że jej syn nie ożenił się z kimś tak zwykłym jak Felicity.
- W takim razie dlaczego nie mogłam opuścić lotniska bez paparazzi wypytującego mnie o ślub mojego syna z jakąś nieznaną kobietą?
- Okej, z tym też mogłam mieć coś wspólnego. Ollie poprosił mnie o wypełnienie dokumentów i mogłam... wpisać jej nazwisko Queen… - Odpowiedziała Thea, próbując nie patrzeć matce w oczy.
Oliver słysząc wyjaśnienia Thei wydawał się równie zaskoczony i zły jak jego matka. Rzucił siostrze śmiertelne spojrzenie, zanim odwrócił się do matki.
- To tylko nieporozumienie, mamo. To tylko przyjaciółka.
Felicity powinna się cieszyć, że Oliver przynajmniej nazwał ją przyjaciółką. Mężczyzna, który niedawno wcale jej nie ufał – który umieścił nadajnik w jej naszyjniku, nazywał ją przyjaciółką. Powinna skakać z radości. Jednak tak nie było. Nie wiedziała, jakie miejsce chciała zajmować w jego życiu, ale słysząc jak nazywa ją ‘tylko’ przyjaciółką, nie czuła się wcale dobrze.
Może chciał, by uwierzyła w to tylko jego matka. A może tak w rzeczywistości nawet nie uważał ją za przyjaciółkę. Może zmartwił się jej chorobą tylko dlatego, bo bał się, że umrze zanim on odzyska swoją bratnią duszę.
- Myślałam, że minęły już czasy, gdy musiałam się zajmować twoimi licznymi wystąpieniami w prasie – powiedziała Moira.
- Przepraszam, pani Queen, nie wiedziałam… - Felicity zaczęła przepraszać, ale kobieta jej przerwała.
- Jesteś… tą dziewczyną z tamtego poranka! – Moira wpatrywała się w Felicity jakby ujrzała ducha. – Jesteś pewien, że to tylko przyjaciółka, Oliver?
Felicity była ciekawa odpowiedzi równie mocno, co jego matka.
Nadzieja urosła w jej sercu przez to, jak na nią spojrzał.
- Tak, jestem pewny – odpowiedział, zawodząc Felicity ponownie.
- W każdym razie, powiem prasie że to wielkie nieporozumienie – Moira uniosła brew. Mogło się zdawać, jakby próbowała wyciągnąć z niego inną odpowiedź. Jakby nie wierzyła, że Oliver mówił jej całą prawdę.
- Ale ona wraca dzisiaj z nami do domu. – Stanowcza nuta w głosie Olivera zaskoczyła Moirę.
- Proszę, mamo! Ona jest moją przyjaciółką i nie ma nikogo w Starling City. Proszę cię! – Błagała dziewczyna, wydymając wargi i mrugając oczami.
- W porządku! – Nawet Moira nie była odporna na prośby Thei.
Mimo że Felicity nie chciała zostać w rezydencji, wiedziała że ani Thea, ani Oliver nie pozwolą jej iść samej. Zdecydowała więc, że lepiej będzie jeśli przypodoba się Moirze.
- Pani Queen, obiecuję że będę się trzymać z daleka. Nawet mnie pani nie zauważy. Będę się trzymać z dala od kłopotów… I obiecuję już nigdy nie jeść, ani nawet dotknąć żadnych orzechów. – Powiedziała Felicity z przekonaniem. – Raczej nie zachoruję od samego dotknięcia orzechów, ale…
Thea wybuchła śmiechem, podczas gdy Oliver próbował ukryć rozbawienie.
- Powiedziałam coś śmiesznego? – Felicity zmarszczyła czoło patrząc na trzech członków rodziny Queen stojących wokół jej łóżka.
- Czy ona coś brała? – Zapytała matka, ściągając brwi.
Thea zakryła dłonią usta i potrząsnęła głową, by powiedzieć ‘nie’.
- Pokochasz ją, mamo! – dodała.
- Wątpię w to – Moira Queen rzuciła Felicity kolejne spojrzenie pełne dezaprobaty i wymaszerowała z pokoju.

➼➼➼
Furish z Wattpada zaprasza was na fanpage: Olicity Shippers Poland

2 komentarze :

  1. Boże nareszcie się doczekałam . Wchodziłam na tą stronkę kilka razy dziennie . Cudny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak długo wyczekiwany rozdział ci się spodobał ;)

      Usuń