poniedziałek, 20 czerwca 2016
Cupid's Angel 15
Źródło: https://www.fanfiction.net/s/10060475/15/Cupid-s-Angel
Rozdział 15
Roy skrzywił się z poirytowaniem patrząc na sygnalizację, która świeciła się na czerwono od dłuższego czasu.
- Wiesz co, tak sobie myślałem… Twoja siostra nigdy jeszcze nie pozwoliła mi prowadzić jej samochodu. Jest strasznie zaborcza. W stosunku do aut i jej Louisa Vuittona, oczywiście. Nie żebym kiedyś chciał pożyczyć jej Louisa Vuittona. Chodzi mi o to, że… to chyba pierwszy raz, kiedy prowadzę tak drogie auto bez ukradzenia go. – Przesunął dłonią po kierownicy podziwiając jej design.
Nikt nie cieszył się bardziej niż Roy na myśl, by porzucić ukradziony pojazd i wrócić do Verdant samochodem Olivera. Wyglądał identycznie jak dziecko w sklepie ze słodyczami, gdy Oliver rzucił mu kluczyki i poprosił, by prowadził.
- Czemu jeszcze nie ma zielonego? – Roy znowu zerknął na światła.
Oliver westchnął tylko w odpowiedzi i przeniósł uwagę na Felicity. Przez ostatnie kilka minut unikała go, milcząco wpatrując się w szybę po swojej stronie.
Zastanawiał się, o czym mogła teraz myśleć.
Zastanawiał się, o czym mogła myśleć, gdy posłała strzałę w Carrie Cutter.
On po raz pierwszy strzelił do innej osoby, gdy znajdował się na wyspie. Pamiętał wiele nieprzespanych nocy po fakcie, dopóki zabijanie stało się czymś, w czym był ekstremalnie dobry.
Stąd wiedział, że jeśli palantowi takiemu jaki Ollie trudno było poradzić sobie ze swoim czynem, to Felicity także musiała zmagać się z tym, co prawie zrobiła. Usiadł więc z nią na tylnym siedzeniu, aby być bliżej niej i służyć pocieszeniem, jeśli i kiedy go potrzebowała. Myślał, że pogada z nią trochę – powie, jak wdzięczny był za to, co zrobiła i żeby nigdy więcej nie myślała o narażaniu swojego życia dla niego.
Jednak ona nie dała mu takiej szansy. Od chwili, gdy wyszli z windy w Glades, trzymała się od niego na dystans. Natychmiast wcisnęła się na drugi koniec siedzenia – pozostawiając pomiędzy nimi sporą przestrzeń.
Nie mógł zrozumieć, co się stało pomiędzy wejściem a wyjściem z windy, że zachowywała się w ten sposób.
Ostatnim razem zachowywała się tak dziwnie, gdy zabrał ją do domu po wypadku z masłem orzechowym. Mimo że jeszcze tej samej nocy powróciła do normalnej siebie, Oliver obawiał się że ten chłód, którym mu dzisiaj okazywała, może przejść na stałe.
- Hej – powiedział nieświadomie.
W końcu na niego spojrzała.
- Felicity, dobrze się czujesz?
- Wszystko okej. Już tak nie boli – uśmiechnęła się nieśmiało, wskazując na zranioną rękę.
- To dobrze – odwzajemnił uśmiech i sięgnął po jej dłoń.
Uśmiech szybko zniknął z jej twarzy i przesunęła się jeszcze dalej od niego, chowając ręce poza zasięgiem jego wzroku. Chwilę patrzyła na niego zmieszana, a potem z powrotem odwróciła się do szyby.
Jego dłoń opadła na puste miejsce pomiędzy nimi, poczuł jakby coś pękło mu w piersi widząc jej reakcję.
Czy brzydziła się nim, bo prawie zabiła kogoś z jego powodu? Czy jego twarz przypominała jej o prawie popełnionym grzechu? O to w tym wszystkim chodziło? Nie! Tak być nie mogło! Nie wyglądała, jakby go nienawidziła. Nie widział nienawiści w jej oczach. Wyglądała trochę dziwnie i niepewnie przy nim. Ale dlaczego?
Wydawało się, jakby chciała coś przed nim ukryć. Ale co?
Dręcząc umysł w poszukiwaniu odpowiedzi, spojrzał przez szybę po swojej stronie. Sygnalizacja przełączyła się z czerwonego na pomarańczowe, a potem zielone.
- W końcu! – Wykrzyknął Roy, gazując w kierunku Verdant.
Mały ruch na drodze i energiczna jazda Roya pomogła im dojechać do klubu w zaledwie kilka minut.
- Dzięki, Roy! Jesteś moim bohaterem. – Kiedy wysiedli z auta, Felicity złożyła pocałunek na policzku Roya.
Po raz pierwszy Oliver nie mógł kompletnie zignorować ukłucia zazdrości. Nie wiedzieć dlaczego, ale strasznie chciał, żeby powiedziała te słowa jemu, nieważne jak tandetnie brzmiały.
- Jesteś pewny, że ona wydobrzeje? – Roy spojrzał na niego ponad głową Felicity. Wyglądał na lekko zaniepokojonego, jakby bał się, że jej udawany chłopak uderzy go za pozwolenie jej pocałować się w policzek.
- Dam radę. Ty idź i znajdź Theę. Może nas szuka – Zapewniła Felicity, zanim Oliver zdążył odpowiedzieć.
Wiedział, dlaczego Felicity tak chętnie odsyłała Roya. Nie chciała po prostu, żeby Roy poszedł za nimi do piwnicy w trosce o nią, a potem odkrył co naprawdę mieściło się pod najgorętszym klubem w Starling. Zdumiewało go, że nawet w takiej chwili – gdy była zraniona i zmęczona, wciąż myślała o chronieniu jego sekretu.
- To na mnie pora – Roy spojrzał na nich obu trochę nieufnie, gdy zapinał bluzę aż po samą górę. – W razie gdybyście się bali, że powiem coś Thei… Bez obaw. Mimo że nie lubię kłamać twojej siostrze, nie sądzę by się ucieszyła, że ukradłem auto i poszedłem ratować jej brata z jego dziewczyną – znaczy się, udawaną dziewczyną – i nic jej nie powiedziałem.
- Roy, dziękuję – zdążył powiedzieć Oliver, zanim chłopak się odwrócił. Gdyby nie młody Harper, Felicity pewnie nie wyszła by z tej całej sytuacji z zaledwie draśniętą ręką.
- Nie ma za co. To… Dobranoc wam obu? – Pożegnał się salutując i pobiegł do głównego wejścia do klubu.
- Dobranoc, Roy! – Felicity pomachała do oddalającej się postaci.
Oliver rzucił na nią okiem. Jej usta były lekko spierzchnięte, a błękit oczu przyćmiony Wyglądała na zmarzniętą i możliwe, że odwodnioną.
Może naprawdę powinien ją wziąć do szpitala. Może to głupi pomysł zabierać ją do kryjówki.
Nie był przeciwny pójściu do szpitala dlatego, że bał się pytań lekarzy o to, jak doszło do wypadku. Był temu przeciwny, bo pamiętał jak obudziła się wstrząśnięta i zagubiona w łóżku szpitalnym i nie chciał by znowu przez to przechodziła, podczas gdy ona albo Diggle mogli sami zająć się jej raną.
Ale teraz zaczął wątpić w swoją decyzję.
- Wiem co sobie myślisz – powiedziała Felicity, wciąż patrząc na Roya. – Czuję się dobrze. Nie muszę iść do szpitala. – Dodała ostatecznie, pocierając rękami aby się ogrzać.
- Chodź tu. – Przybliżył się do niej i przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie za klapy kurtki, którą nosiła.
Śledziła wzrokiem jego ręce, gdy zapinał jej zamek.
- Dziękuję za kurtkę. Nieźle zakrywa plamy krwi – odsunęła się od niego, patrząc w inną stronę.
- Nie dlatego ci ją założyłem – mruknął do siebie, mierząc wzrokiem dwie ścieżki, które prowadziły do piwnicy klubu. Najkrótsza droga do kryjówki Arrowa prowadziła przez sekretne wejście wewnątrz klubu. Nie zamierzał jednak ciągnąć ranną Felicity przez pijany i dziki tłum w Verdant.
Drugie wejście było na tyłach klubu. Ale nie chciał kazać jej w tym stanie iść tak daleko na drugą stronę budynku.
- Wskakuj – nie wiedział skąd przyszedł mu ten pomysł, ale zgiął kolana i zaproponował jej przejażdżkę na barana. – Felicity, wskakuj, poniosę cię do kryjówki – powiedział jej.
- Oliver, my… to nie jest dobry pomysł. Umiem chodzić. To nie tak daleko – przygryzła dolną wargę i spojrzała na niego.
- Felicity! – Rzucił tylko, a po chwili poczuł, jak wdrapuje się mu na plecy. – Trzymaj się mocno – Położył ręce pod jej nogi i zaczął iść w stronę kryjówki.
- Gdybym wiedziała, że w przejażdżce na tobie jest tyle zabawy, ujeżdżałabym cię każdej nocy – wymamrotała sennie, opierając podbródek na jego ramieniu.
W każdej innej sytuacji, byłby w stanie zażartować z jej przypadkowej insynuacji. Ale nie teraz. Nie kiedy czuł jej ciało na swoich plecach, a końcówki jej blond loków łaskotały go w kark. Nie kiedy jej nogi oplatały go od tyłu. Musiał na chwilę zamknąć oczy, by odegnać z głowy obrazy Felicity ujeżdżającej go w bardzo nieplatonicznej sytuacji.
- Myślisz, że w kryjówce są jeszcze jakieś lody miętowe z czekoladą? – Jej oddech łaskotał go w kark i nieświadomie mocniej chwycił jej nogi.
- Hmm… - Felicity mimowolnie westchnęła na jego ruch i Oliver chciał ścisnąć jej nogi jeszcze raz, by zobaczyć czy znowu wyda taki dźwięk. Ale wiedział, że to zły pomysł, tak samo jak proponowanie jej podwózki na barana – co dopiero odkrywał.
- Myślę, że będę potrzebować pudełko albo dwa, żeby uporać się z tym wszystkim, co się dzisiaj działo.
Przynajmniej noszenie na barana sprawiło, że z nim rozmawiała, pomyślał.
- Mam nadzieję, że John ma się dobrze – pochyliła głowę i oparła policzek na jego ramieniu.
- Dig wysłał mi wiadomość jakiś czas temu. Czeka na nas w kryjówce. – Oliver wstukał kod otwierający drzwi do tajnej kryjówki. Otwarły się gdy system potwierdził hasło.
Gdy Oliver przekroczył próg, zauważył idącego do nich Diggle’a.
- Nie uwierzysz co mi się przydarzyło, stary. Obudziłem się obok zombie – zatrzymał się w pół kroku, gdy zobaczył Felicity.
- Nie uwierzysz co mi się przytrafiło, Dig! – Ześlizgnęła się z pleców Olivera i zdjęła kurtkę.
Diggle otworzył szeroko oczy gdy zauważył wielką plamę krwi na jej sukience.
- Jesteś ranna? Co do diabła się stało, Oliver? Napisałeś chyba, że jesteście cali i zdrowi! – zapytał, gdy pośpieszył wziąć apteczkę.
- Carrie Cutter się stała – Oliver spróbował pomóc Felicity usiąść na blacie medycznym, ale widząc jak wykręca się na jego dotyk, szybko się odsunął.
Dlaczego zachowywała się w stosunku do niego tak ciepło i chłodno?
- Ani mi nie mów… Kolejna z twoich byłych dziewczyn? – Diggle podszedł do nich, przeglądając zapasy w apteczce.
- Coś w tym stylu – wykrztusił Oliver ze wzrokiem utkwionym w Felicity.
- I zgaduję, że ta Carrie Cutter miała coś wspólnego z moją pobudką u boku dziewczyny przebranej za zombie? – Diggle sprawdził skaleczenie blondynki.
- Auu! – Syknęła, gdy obrócił jej ramię, by mieć lepszy widok.
- Cóż, Carrie miała trochę nie po kolei w głowie – Oliver kręcił kółka palcem przy skroni, sugerując że rudowłosa była szalona.
Były żołnierz rzucił mu klasyczne spojrzenie ‘dlaczego mnie to nie dziwi’ i podał Felicity szklankę wody oraz tabletkę.
- Weź tabletkę. To oksykodon. Dzięki niemu poczujesz się lepiej. Ale muszę cię ostrzec. Może powodować lekką… senność.
- Wszystko byleby pozbyć się tego bólu – Felicity połknęła tabletkę i popiła wielką szklanką wody.
- To może trochę zaboleć – ostrzegł Diggle, zanim zaczął ją zszywać.
- Dig, skończyły nam się już lody miętowe? – Felicity skrzywiła się z bólu, gdy igła wbiła się w jej skórę. Oliver odzwierciedlał jej ekspresję. Wzdrygał się za każdym razem gdy ona się wzdrygała. Syczał w tym samym momencie co ona.
- Chyba widziałem, jak kończyłaś ostatnie pudełko lodów wczoraj.
Felicity spochmurniała na jego odpowiedź.
- Ręka jak nowa – po owinięciu rany bandażem, Diggle pomógł jej zejść ze stołu. – Ale może ci zostać mała blizna.
Oliver cierpiał na myśl, że będzie miała bliznę – małą, ale zawsze jednak bliznę – z jego powodu. Żałował że nie może cofnąć czasu i naprawić te wszystkie błędy. Żałował, że nie posłuchał intuicji i wziął drinka od Carrie Cutter. Gdyby wiedział jak ta noc się skończy, nigdy nie pozwoliłby Felicity tańczyć z magikiem lecz sam by z nią zatańczył – nawet jeśli miałaby to być macarena.
- Moja własna blizna. Ta na czole już zniknęła. Inaczej to byłaby już druga. – Felicity kołysała się do przodu i tyłu. – Łooo, czy pokój się kręci?
- To pewnie przez tabletkę, którą ci dałem – uśmiechnął się Diggle.
- Chyba śpię dzisiaj na tej kanapie – powałęsała się do kanapy i położyła na brzuchu.
- Zabierz ją do domu, Oliver. – Diggle nie był fanem ciągłych nocowań Felicity w rezydencji Queenów – szczególnie w łóżku Olivera. Więc kiedy Queen usłyszał sugestię przyjaciela by ją tam zabrał, mimowolnie zmarszczył brwi.
- Przeżyła dzisiaj długi dzień. Myślę, że wygodniej będzie jej w rezydencji… z tobą niż na tej kanapie. – Powiedział Diggle, wkładając płaszcz. – Muszę do kogoś zadzwonić. Cokolwiek Carrie Cutter mi podała, uświadomiłem sobie… zobaczyłem kogoś, o kim próbowałem zapomnieć przez długi czas. Lylę, moją byłą żonę.
- Lyla? Twoja przyjaciółka z ARGUS?
- To długa historia, Oliver… W każdym razie, po sposobie w jaki patrzysz na naszego aniołka, mam przeczucie, że ten narkotyk tobie również pokazał kogoś szczególnego.
- Co? – Oliver pamiętał, że w swoich snach widział tylko Felicity. Pamiętał, że pomylił czerwonowłosą z blond aniołem. Ale czy kryła się za tym głębsza przyczyna? Ludzie pod wpływem widzą różne dziwne rzeczy. – Dig, to nie tak jak myś…
Diggle prychnął.
- Nie chciałem, żebyś się do niej zbytnio przywiązywał tylko dlatego, że się o ciebie martwiłem.. i o nią. – Spojrzał w tył na blondynkę, która przewracała i wierciła się na kanapie, próbując znaleźć wygodną pozycję do spania. – Ty masz swoją krucjatę, a ona jest… Przede wszystkim, jakbym nie dbał o jej bezpieczeństwo, jakbym nie chciał uwierzyć że to tylko niewinna dziewczyna, oboje musimy przyznać że tak naprawdę nie wiemy kim ona jest.
Oliver otworzył usta i prawie powiedział Digowi że jest przekonany, iż ona naprawdę jest aniołem, ale się rozmyślił.
- Jeśli… wielkie JEŚLI… ona jest tym za kogo się podaje, to wtedy też ma swoją własną misję. Więc czułem że to się źle skończy i chciałem was przed tym przestrzec, ale teraz… - Diggle spojrzał znowu na Felicity i Olivera.
- Już nie myślisz, że to się źle skończy? – Oliver nie miał pojęcia, dlaczego był tak ciekawy jak to się może skończyć, skoro dobrze wiedział że nie może nawet niczego z nią zacząć.
Ale czy chciał coś z nią zaczynać?
Wyrzucił z siebie te myśli w momencie, gdy przyszły mu do głowy. Dzisiejsze wydarzenia, szwy na ramieniu Felicity, były wystarczającym dowodem że jego zachcianki nie miały znaczenia. Ktokolwiek ośmielił się krążyć po jego orbicie, narażał się na niebezpieczeństwo. Nie powinien nawet ekscytować się ideą bycia z Felicity. Nie zasługiwał na kogoś takiego jak ona, a ona zasługiwała na mężczyznę, który uczyni ją szczęśliwą. On nie był tym mężczyzną. Nigdy nie mógł nim być. Jego życie było zbyt mroczne i niebezpieczne dla anioła. Poza tym, Felicity chciała go zobaczyć z Laurel – by odzyskać skrzydła i wrócić do domu.
- Po tym co zobaczyłem, gdy byłem pod wpływem tamtego narkotyku, zdałem sobie sprawę, że nie powinienem uciekać od niektórych spraw tylko dlatego że boję się być zranionym. I ty też nie powinieneś, bracie – przyznał Diggle.
- Ale… Dig, ja… - Oliver bardziej obawiał się zranić kogoś niż być zranionym. Już zranił zbyt wielu ludzi jako Ollie i jako nowa osoba, którą się stał.
- Po prostu weź ją do rezydencji, Oliver. – Diggle poklepał go w ramię i odszedł.
Oliver obrócił się do Felicity, która wciąż miała problemy z zaśnięciem.
- Felicity?
Spojrzała na niego natychmiast.
- Oliver, zabierzesz mnie do domu?
Sposób w jaki Felicity sformułowała pytanie sprawił, że jego serce wypełniło się czymś nie do opisania. Od dłuższego czasu nie czuł się w rezydencji Queenów jak w domu. O dziwo preferował ciemną, brudną piwnicę od wystawnego domu, w którym się wychował. Ale teraz nagle znowu zaczął uważać go za dom, dzięki Felicity.
- Okej, chodźmy więc do domu.
Ubrał jej z powrotem kurtkę. Nie zaoferował jej jednak jazdy na barana. Zamiast tego wziął śpiącą i mamroczącą Felicity w ramiona.
Wymamrotała coś o jego silnych rękach, a potem zasnęła przytulając się do jego piersi.
Ostrożnie poniósł ją do swojego auta i położył na tylnym siedzeniu.
- Oliver – usłyszał, jak mówi przez sen.
- Jestem tuż obok – nie mógł się powstrzymać przed pogłaskaniem jej blond warkoczy. Serce waliło mu, gdy wracał pamięcią do chwili, gdy wystrzeliła tamtą strzałę. Nie chciała go opuścić nawet gdy Carrie dała jej taką możliwość. Słodka Felicity, która nie mogła znieść widoku, kiedy Thea zacięła się kartką papieru, prawie zabiła kogoś z jego powodu.
Rzucił jej jeszcze jedno długie spojrzenie zanim usiadł za kierownicę.
Podczas drogi do domu, sprawdzał ją patrząc w lusterko wsteczne. Słyszał jak parę razy wymamrotała jego imię – jakby od nowa przeżywała to, co się stało w Glades. Bolało go to. Widząc ją w takim stanie załamywał się wiedząc, że to wszystko przez niego
Było lekko po północy, gdy skręcił w dróżkę, która prowadziła do rezydencji Queenów.
- Jesteśmy już w domu? – Felicity nagle się obudziła, gdy zatrzymał samochód przed swoim domem.
- Yhy… - delikatnie pomógł jej wyjść z auta.
Oczy kleiły się jej pomimo, że starała się mieć je otwarte.
- Dalej kręci mi się w głowie – Przytrzymała się jego ręki, by utrzymać równowagę.
- Pozwól mi cię ponieść – spróbował znów ją zgarnąć, ale odepchnęła jego ręce.
- Mogę już iść! – z łatwością, wręcz naturalnie wcisnęła się pod jego lewe ramię, opasając go rękami wokół talii.
- Skoro tak mówisz, мой ангел [mój aniele] – Wyszeptał jej we włosy i poprowadził do drzwi frontowych.
Wielkie drzwi otwarły się z lekkim skrzypieniem i powoli wprowadził ją do środka. Światła były wyłączone, ale było wystarczająco jasno, by znalazł drogę do schodów.
- Przepraszam. Znowu nie trafiłam do celu. Jesteś świetnym nauczycielem a ja ciągle cię zawodzę.
Słysząc te wyznanie, coś w nim drgnęło. Zatrzymał się, by móc na nią spojrzeć.
Opierała głowę na jego piersi, a oczy miała zamknięte.
- Felicity, nigdy nie cieszyłem się bardziej widząc jak pudłujesz.
Oliver wiedział, że gdyby Felicity zabiła tamtą kobietę, nie potrafiła by z tym żyć. Poczucie winy by ją zniszczyło. Znienawidziła by go jako przyczynę swojego nieszczęścia, ale siebie znienawidziłaby jeszcze bardziej. Straciłaby ten uśmiech, który tak bardzo kochał – uśmiech, dla którego zrobiłby wszystko.
Patrząc wstecz, zdał sobie sprawę, że tak naprawdę zgodził się brać udział w szalonej misji Felicity pt. ‘bratnie dusze’ dlatego, bo chciał ją uszczęśliwić – widzieć ten uśmiech. Wiedział teraz, że Laurel była jedynie marną wymówką – malutkim 1% powodów, dla których zgodził się pomóc Felicity w jej misji parę tygodni temu.
Pewnie, że był zaintrygowany gdy Felicity powiedziała mu, iż Laurel jest jego bratnią duszą. I nie kłamiąc, w zakamarku głowy chciał się dowiedzieć, czy była szansa by on i Laurel znowu byli razem. Ale zrozumiał, że tamta chęć nie wynikała z miłości. Wynikała z poczucia winy, żalu i strachu przed zostawieniem przeszłości w tyle.
Jednak gdy wpatrywał się w stojącą przed nim blondynkę, nie czuł już dłużej potrzeby życia przeszłością – ignoranckim i bezczelnym życiem sprzed wyspy.
Chwycił dłoń Felicity i lekko uścisnął.
- Ale obiecaj mi, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobisz.
- Nie mogę… - Nagle odsunęła się i otworzyła zaspane oczy. – Nie mogę ci tego obiecać, Oliver. Pomimo że było to straszne, wiem że zrobiłabym to znowu… dla ciebie.
- Nie… Nie dla mnie. Nigdy dla mnie. Obiecaj – Był dumny z jej odwagi, wzruszony że przyszła go uratować, lecz nie zamierzał pozwolić jej więcej ryzykować życia i postępować wbrew swoim zasadom moralnym.
- Nie mogę… - Potrząsnęła głową.
- Felicity!
- Okej… Może się zgodzę, ale pod jednym warunkiem. – Zacisnęła wargi i dźgnęła go palcem wskazującym w pierś.
- Czy ten warunek ma coś wspólnego z kupowaniem ci lodów miętowych do końca życia? – Wyobraził sobie, jak kupuje dla niej lody, będąc wiekowym i pomarszczonym staruszkiem, i ten obraz wywołał uśmiech na jego twarzy.
- Wspaniale to brzmi… ale nie, nie taki jest warunek. Jeśli obiecasz, że ty nie będziesz ryzykował swoim życiem, by mnie uratować, ja obiecam ci to samo.
Nie! W życiu nie mógł złożyć takiej przysięgi. Nigdy! Zrobiłby wszystko, aby utrzymać ją przy życiu, bezpieczną, zadowoloną i szczęśliwą – zawsze. Ponieważ był… był w niej zakochany. To uczucie było tak realne i namacalne, że nie mógł już dłużej przed nim uciekać ani mu zaprzeczać. Nigdy więcej.
Ale wiedział, że to i tak niczego pomiędzy nimi nie zmienia. Ponieważ nieważne jak bardzo ją kochał, ona nigdy nie będzie jego. Nie należała do tego skorumpowanego świata – do jego świata. To by ją złamało, prędzej czy później zniszczyło.
Dlatego postanowił, że lepiej będzie jeśli zachowa te uczucia dla siebie. Zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – zerwą i rozstaną się za parę dni, tak jak wcześniej planowali.
- Felicity… ja… nie mogę ci tego obiecać – wymamrotał, podczas gdy marzył by ją pocałować i powiedzieć, że się w niej zakochał.
- Tak myślałam. – Powiedziała chytrze. – I mylisz się, wiesz? Jesteś tego wart, Oliver. Bardzo wart. Twoje życie jest ważne dla twojej rodziny, dla Thei, tego miasta, twoich przyjaciół… dla Diga i….
Podskoczyło mu serce.
Zawsze był wyrodnym synem swoich rodziców, playboyem tabloidów, zdrajcą Laurel, złym przykładem dla siostry, a teraz w świetle prawa, zwykłym mordercą. Więc kiedy usłyszał jej słowa, gdy wpatrywała się w niego niebieskimi oczami, przez tamtą chwilę był w stanie zapomnieć o wszystkich etykietach, którymi naznaczyła go reszta świata. Możliwe iż mówiła pod wpływem środka przeciwbólowego, ale chciał wierzyć że naprawdę tak myślała.
- Oliver – Kiedy położyła rękę na jego sercu, zdał sobie sprawę, że pochylił się ku niej. – Jesteś bardzo, bardzo ważny dla mn…
- Oliver? – Oboje odskoczyli od siebie, gdy ktoś włączył światła.
- Mama? – Moira Queen stała na szczycie schodów z założonymi rękami.
- Och! Pani Queen! A może pani Steel? Albo pani Queen-Steel. Wie pani, nigdy nawet nie spotkałam pana Steela. Thea mówiła o nim w samych superlatywach. Kiedy wraca z Austrii? Czy to była Australia? Jeśli Australia, to mam nadzieję, że nie przywiezie ze sobą żadnych kangurów. Nie lubię kangurów. Wolę koale. – Gdy Felicity wpadła w swój trans paplania, kołysząc się z lewa na prawo, Oliver położył rękę na jej plecach, by nie upadła.
- Czy ona jest pijana? - Jego matka rzuciła spojrzenie na rozgadaną blondynkę.
- Dlaczego zawsze wpadam na ciebie, kiedy jestem naćpana? – Felicity wyrzuciła ręce w górę w geście poddania.
- Jest pod wpływem? – Moira podeszła do nich bliżej, stąpając obcasami po schodkach.
- Jest… ktoś podał jej coś w klubie – skłamał Oliver.
- Boże! Ktoś naćpał mnie w klubie? Kiedy to się stało? – Felicity położyła dłoń na ustach z niedowierzaniem.
- Chodźmy. – Uśmiechając się na przesadzoną, dramatyczną reakcję Felicity, znowu przyciągnął ja do swojego boku.
- Zaczekaj! Pozwól mi pomóc – Moira chwyciła prawą rękę Felicity.
- Czy ja śnię? – Zaskoczona Felicity gapiła się na jego matkę szeroko otwartymi oczami i z lekko otwartymi ustami.
- Mamo, potrafię…
- Wiem, Oliver, ale chcę pomóc…
Widok matki, chętnej pomóc Felicity, był niecodzienny i miły, nie mógł jej więc odmówić.
- Okej – przytaknął.
- Och, kocham twoje łóżko. Szczególnie gdy jesteś w nim ze mną – Felicity przytuliła jego poduszkę, gdy tylko pomogli jej się położyć.
- To chyba znak, żebym zostawiła was samych.
- Dobranoc, mamo – powiedział, odprowadzając matkę do drzwi. Nie był tego pewny, ale chyba zobaczył cień uśmiechu na jej twarzy.
- Aaa, Oliver, chcę byś wiedział, że twoja przyjaciółka Felicity ma rację. Jesteś tego wart i jesteś ważny. A ona… Myślę, że rozumiem dlaczego Thea tak bardzo ją kocha i dlaczego ty jesteś w niej zakochany. – Moira mówiła głosem cichszym niż szept, dla pewności że blondynka leżąca na łóżku za nim nie słyszała ich rozmowy.
- Mamo, to… skomplikowane..
- Z mojego punktu widzenia to proste jak drut. Przepraszam, że zbyt szybko ją oceniłam i wasz związek. Ale musisz mnie zrozumieć Oliver, jestem twoją matką i próbowałam tylko cię chronić. Myślałam, że jest kolejną panienką lecącą na pieniądze. Ale widzę, że jest inna… Inna niż reszta dziewczyn, które przyprowadzałeś do domu. Wyglądasz przy niej na szczęśliwego, Oliver.
- Oliver… - zawołała dziewczyna z łóżka.
- Twoja dziewczyna chyba cię potrzebuje. Porozmawiam z wami jutro rano. Dobranoc – uśmiechnęła się do niego i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Stał jak zamurowany przez kilka sekund. Czy jego matka właśnie zaakceptowała Felicity?
- Myślę, że twoja matka już mnie nie nienawidzi – zachichotała Felicity.
- Też tak sądzę. – Podszedł do dziewczyny, wciąż zaskoczonej nagłą zmianą zachowania jego matki. Jako syn chciał jej uwierzyć, ale jako obrońca miasta miał ku temu opory.
- To znaczy, że jedną misję mam już odhaczoną, zostały tylko dwie do załatwienia. – Felicity usiadła i zrzuciła kurtkę. Czerwona plama na jej sukience przypomniała mu, jak nie wiele znaczyła aprobata jego matki. Przypomniała mu, że jego miłość do niej nie miała znaczenia.
- Powinnaś się przebrać – zasugerował, odrywając wzrok od plamy.
- Powinnam – zeszła z łóżka, a potem bez wahania zdjęła swój naszyjnik i sukienkę.
- Felicity – przełknął ślinę, gdy jego wzrok prześlizgiwał się po jej prześwitującej bieliźnie. Jej włosy i skóra lśniły w miękkim świetle. Jej biodra błagały, by je chwycił. Jej usta prosiły się o pocałunki. Mógłby z łatwością zerwać z niej te fatałaszki i wziąć ją w swoim łóżku. Pragnął tego. Ale to nie było wszystko, czego chciał. Nie, chciał czegoś więcej niż tylko przygodę na jedną noc. Chciał spędzić z nią każdą następną noc do końca swojego życia. Chciał się z nią kochać. Chciał to zrobić, gdy będzie trzeźwa.
Nie! To się nigdy nie może wydarzyć! Nie dzisiaj. Nigdy. Nie na trzeźwo ani na haju. Zacisnął szczęki, powstrzymując swe żądze. Wiedząc już co do niej czuje, trudniej było mu stać i jej nie dotykać – nie mówić jej, jak bardzo ją kocha. Ale wiedział, że musi jakoś zgasić swe uczucia. Ale na jak długo? Jak długo był stanie kontrolować się przy niej? Zerwanie było już za parę dni. Czy tyle wytrzyma?
- Co? – Wydawała się być zbyt przyćmiona, by zdać sobie sprawę, że stała przed nim półnaga.
Znalazł jej ulubiony t-shirt i rzucił jej.
- Włóż to!
- Muszę iść się najpierw umyć. Zanim zapytasz, dam sobie radę. Obiecuję, że nie upadnę – powiedziała powłócząc do łazienki.
- Nie zamykaj się na klucz – chciał móc wpaść do niej, gdyby potrzebowała pomocy.
Pokazała mu uniesiony kciuk, zanim weszła do łazienki.
Zdjął koszulę, nasłuchując najmniejszych dźwięków z łazienki. Usłyszał, że mruczała jakąś melodię, wskoczył więc do łóżka słuchając jej głosu. Nie pierwszy raz słyszał jak śpiewa, ale chyba po raz pierwszy naprawdę się w nią wsłuchał. Miała piękny głos – po prostu anielski. Jej głos prawie go przekonał, że ich związek nie był tak niemożliwy, jak myślał.
- Oliver? – Usłyszał zamykające się drzwi do łazienki.
- Wszystko w porządku? – Podniósł głowę z poduszki, by na nią spojrzeć.
- Tak myślę – nie wyglądała w porządku, gdy wczołgała się na swoją stronę łóżka.
- Felicity? – Obrócił się na bok.
- Prawie kogoś zabiłam, Oliver – objęła się ramionami, a po policzkach zaczęły płynąć jej łzy.
- Cii…. Ciii…. – Objął ją ciasno ramionami, po części marząc, by słońce nigdy nie wstało – ponieważ gdy nadejdzie jutro, będzie musiał ja puścić. – Wszystko będzie dobrze – szeptał, z drugiej strony życząc sobie, aby słońce wstało jak najszybciej, ponieważ zasługiwała na coś więcej, niż on kiedykolwiek będzie mógł jej zaoferować. Bo ona zawsze chciała zobaczyć go tylko z Laurel Lance.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Kocham ten rozdział. Absolutnie. XD Jest taki ciepły i poznajemy Olivera z tej misiowatej, wrażliwej strony.
OdpowiedzUsuńDig jak zwykle pokazuje się ze strony shippera Olicity! Choć tym razem bardzo niewinnie... W ogóle przy tym fragmencie o ujeżdżaniu zaczęłam się tak histerycznie śmiać. Ach, słodka, nieświadoma i bardzo niewinna Felicity. Gdyby tylko wiedziała, co on sobie myśli!
I chociaż nie jestem wielką fanką Moiry... (Nigdy jej nie lubiłam.) To przyznaję, że ładnie się zachowała i cieszę się z tego powodu.
Pozdrawiam! :D
Tak, Moira przeszła zwrot o 180 stopni ;)
UsuńOBRAZEK NAJLEPSZY!!!!!!!
OdpowiedzUsuńPrzypomina dobre czasy ;( :)
UsuńKoniec the Best po prostu bomba!!! Oczywiście reszta opowiadania tez super czekam z niecierpliwością na następne.
OdpowiedzUsuń